Dyskusyjny Klub Filmowy Powiększenie

 

 

REPERTUAR DKF „POWIĘKSZENIE” WRZESIEŃ  2023 R.

 

Lp.

TYTUŁ

DATA

GODZ.

CZAS

1

„FILIP”

04.09.2023

19.00

125 MIN

2

„TATA”

11.09.2023

19.00

115 MIN

3

„LICZBA DOSKONAŁA”

18.09.2023

18.00

87 MIN

4

„NIEBO NIE MOŻE CZEKAĆ”

18.09.2023

20.00

78 MIN

5

„WŁAŚCICIELE”

25.09.2023

19.00

96 MIN

 

„FILIP”

2022 ZŁOTE LWY

Srebrne Lwy - Zdobywca Michał Kwieciński

Nagrody Indywidualne - Najlepsze zdjęcia Michał Sobociński

Nagrody Indywidualne - Najlepsza charakteryzacja Dariusz Krysiak

 także za:  Orzeł. Ostatni patrol  

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser -Michał Kwieciński

Scenariusz - Michał Kwieciński , Michał Matejkiewicz

Zdjęcia - Michał Sobociński

Muzyka - Robot Koch

Montaż - Nikodem Chabior

Scenografia - Katarzyna Sobańska(

Kostiumy - Magdalena Biedrzycka, Justyna Stolarz

Dźwięk - Marcin Kasiński, Kacper Habisiak, Mariusz Wysocki

Eryk Kulm jr - Filip

Victor Meutelet - Pierre

Caroline Hartig - Lisa

Zoe Straub - Blanka

Sandra Drzymalska - Marlena

Gabriel Raab - Baumuller

Robert Więckiewicz - Staszek

Werner Biermeier - Brutsch

Ondrej Kraus - Bohumil

 

 

O FILMIE

Rok 1941, warszawskie getto. Filip, młody polski Żyd, ze swoją ukochaną Sarą przygotowują się do występu w kabarecie, by zarobić na utrzymanie rodziny. Podczas premiery dochodzi do strzelaniny, podczas której ginie Sara i siedzący na widowni bliscy Filipa. Dwa lata później mężczyzna pracuje jako kelner w restauracji ekskluzywnego hotelu we Frankfurcie. Podając się za Francuza, w samym sercu hitlerowskich Niemiec korzysta ze wszystkich uroków świata, nie jest w stanie się zatrzymać ani na chwilę. Następujące po sobie tragiczne wydarzenia sprawiają jednak, że nagle całe starannie zbudowane frankfurckie życie Filipa rozpada się jak domek z kart.

 

Początkowo tytuł nowego filmu Michała Kwiecińskiego, jak również jego literackiego pierwowzoru pióra Leopolda Tyrmanda, wydał mi się nieco banalny. Ileż to utworów zwie się imieniem głównego bohatera lub bohaterki, jak gdyby z braku pomysłu na coś bardziej intrygującego? Po seansie nie mam jednak wątpliwości, że "Filip" to niezwykle trafny tytuł. Z protagonistą bowiem nie rozstajemy się w zasadzie ani na scenę, zaś jego charyzma i energia wręcz rozpierają film. Co więcej, imię to przywodzi na myśl dawne określenie zająca, a postać grana przez Eryka Kulma jr. takiego właśnie szaraka –  doskonale kamuflującego się przed myśliwymi, wyczulonego na każdy szmer i gotowego do dania susa – przypomina. Sęk w tym, że jego maska jak najdalsza jest od szarości. Dzięki swojemu sarkazmowi i impertynenckości Filip potrafi niezauważenie, ale z podniesioną głową poruszać się wokół potencjalnych drapieżników.

 

Bohatera, zapewne około dwudziestoletniego, poznajemy w 1941 roku w warszawskim getcie, gdzie na przekór okolicznościom wydaje się pogodny i pełen humoru. Ta aura znika jednak tuż po gęstym i hipnotyzującym prologu, podczas którego cudem przeżywa on masakrę dokonaną przez nazistów w konspiracyjnym kabarecie. Właściwa akcja przenosi się o dwa lata do przodu do Frankfurtu nad Menem, gdzie Filip pod fałszywą francuską tożsamością u boku innych Europejczyków, pochodzących z różnych okupywanych krajów, pracuje jako kelner w luksusowym hotelu. Chłopak roztacza wokół siebie aurę wyniosłego casanovy, oportunisty i cynika, choć my wiemy, że to tylko precyzyjnie skonstruowany pancerz osłaniający straumatyzowaną psychikę. Jako Francuz może przecież zaznać iluzorycznego bezpieczeństwa, swobodnie poruszać się w granicach miasta, po pracy opalać się na basenie, w nocy zaś pracować nad atletyczną sylwetką. Jako Polak mógłby tam co najwyżej przeżyć, wykonując przymusową pracę fizyczną i spotykając się z ciągłą pogardą. Jako Żyd nie miałby prawa oddychać.

 

W tej niesztampowej – zwłaszcza jak na polskie kino wojenne – sytuacji bohatera kryje się największa siła filmu Kwiecińskiego, który co ciekawe współtworzył "Jutro idziemy do kina" i  serialowy hit "Czas honoru" – oba o podobnie bogoojczyźnianym charakterze i rycerskim etosie. "Filip" jest antytezą postaw bohaterów tamtych produkcji. Nie zaznamy tu patosu czy powstańczej martyrologii. Nie ma też ukrywania się w piwnicy i zbytniego polegania na innych. I choć Filip zdaje sobie sprawę, że jego kamuflaż nie jest permanentny, nie pozwala się wtłoczyć w rolę ofiary, dodatkowo podbijając stawkę swojej gry. Jego frankfurckie życie to nieustanna rosyjska ruletka. Zdarza mu się bowiem odsłaniać swoją żydowską tożsamość przed Niemkami – które uwodzi i upokarza – wiedząc, że te, wyzywając Gestapo, same naraziłyby się na karę za spółkowanie z cudzoziemcem. 

 

Kulmowi w tytułowej roli doskonale udaje się uchwycić zawieszenie bohatera pomiędzy dwoma skrajnościami. Postawne, wyprostowane ciało z gracją porusza się korytarzami hotelu i ulicami Frankfurtu, jego znajomość języków i etykiety jest imponująca, a sarkazm, z jakim potrafi spuentować schadzki z żonami nazistowskich oficerów, bywa wręcz odpychający. Jednocześnie w oczach młodego aktora często widać pustkę i smutek. Wyczuwamy też, że Filip nieustannie musi się mieć na baczności, a owo wchodzenie do paszczy lwa wprawdzie wyzwala adrenalinę, lecz także stanowi swoisty bunt: ironiczny sprzeciw wobec sytuacji, w którą pchnął go los, oraz zemstę – pośrednie upokorzenie tych, którzy strzelali do ludzi w getcie. 

 

To, jak przekonujący i fascynujący w tytułowej kreacji jest Eryk Kulm, to również zasługa tekstu źródłowego powołującego do życia postać tak różną od mężczyzn znanych z innych dzieł obrazujących czasy wojny. Powieść Tyrmanda, wydana w 1961 roku i dość wiernie zekranizowana przez Kwiecińskiego, zawiera wątki autobiograficzne (pisarz o żydowskim pochodzeniu w czasie wojny także pracował w Rzeszy, posługując się sfabrykowaną francuską tożsamością), lecz w głównej mierze pozostaje fikcją, zaś tytułowy Filip rodzajem alter ego – czarującym cwaniakiem, któremu dopisuje niespotykane szczęście. Film zresztą nie stara się nas przekonać, że historia jest prawdziwa – swobodnie przejaskrawia znane motywy, bawi się moralną ambiwalencją i śmiało penetruje melodramatyczno-psychologiczny wymiar opowieści, dystansując się od wojennych rekonstrukcji-czytanek i hagiografii. Co prawda w pewnym momencie Filipowi przypadnie w udziale patriotyczny czyn niemałego kalibru, lecz raczej ów sukces mu się przydarzy, niż będzie wyrazem troski o okupowaną ojczyznę.

Z kolei wątek miłosny wypada nieco słabiej niż tożsamościowy – być może dlatego, że ufundowany jest na dość kliszowym rdzeniu i słabszych dialogach, przez co nazbyt kontrastuje z gęstą i kpiarską grą prowadzoną przez protagonistę z nazistami, lecz i tam pojawi się niespodziewana wolta. Nieprzewidywalność fabuły w połączeniu z nieprzemielonym przez maszynkę polskiego kina wojennego światem przedstawionym, imponująco zaprezentowanym w obiektywie Michała Sobocińskiego, sprawiają, że mimo paru słabszych czy bardziej generycznych momentów "Filip" jawi się niezwykle innowacyjnie i ożywczo.

Kamil Kalbarczyk – FILMWEB
 

„TATA”

2023 MŁODZI I FILM

Konkurs Pełnometrażowych Debiutów Fabularnych - Jantar za scenariusz Anna MaliszewskaPrzemysław Chruścielewski

Konkurs Pełnometrażowych Debiutów Fabularnych - Wyróżnienie za rolę dziecięcą w filmie fabularnym Polina Gromova

 

2023 OFF CAMERA

Konkurs Polskich Filmów Fabularnych - Najlepsza rola męska Eryk Lubos

Konkurs Polskich Filmów Fabularnych - Laureat Anna Maliszewska

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Anna Maliszewska

Scenariusz - Anna Maliszewska, Przemysław Chruścielewski

Zdjęcia - Kajetan Plis

Muzyka - Jerzy Rogiewicz, Bartłomiej Tyciński

Montaż - Przemysław Chruścielewski

Scenografia - Jagna Dobesz

Kostiumy - Karolina Suszczyńska, Galina Sokolovska

Eryk Lubos - Michał

Polina Gromova - Lenka

Klaudia Kurak - Miśka

Sergiy Soloviov - Wasyl

Yevgeniia Muts - Svieta

Marta Malikowska - Magda

Sonia Roszczuk - Dziewczyna na randce

Maria Svizhinska - Galina

Zofia Jankowska - Lucy

 

O FILMIE

Bohaterem fabularnego debiutu Anny Maliszewskiej jest Michał (w tej roli Eryk Lubos), kierowca tira i ojciec samotnie wychowujący córkę Miśkę. Długie godziny za kółkiem, samotność oraz brak stabilizacji spowodowany ciągłym życiem w drodze to dla niego chleb powszedni. Kiedy bohater jest w trasie, dziewczynką opiekuje się jego ukraińska sąsiadka. Wnuczka kobiety Lenka i Miśka są wręcz nierozłączne, spędzając ze sobą mnóstwo czasu. Gdy niania nagle umiera, przed Michałem trudna decyzja i nie lada wyzwanie. Zdesperowany bohater decyduje się zabrać dziewczynki ze sobą w trasę. Wyjazd z niespodziewanymi towarzyszkami podróży sprawi, że w końcu przestanie on uciekać przed swoimi demonami i odkryje, co w jego życiu jest tak naprawdę najważniejsze. "Tata" to połączenie ciepłego kina familijnego z niebanalnym kinem drogi. Jest w tym filmie miejsce na humor, ale również i wzruszenie. Maliszewska z dużym wyczuciem dotyka w nim problemów związanych z odpowiedzialnym rodzicielstwem, przyspieszonym dojrzewaniem, siostrzeństwem czy relacjami polsko-ukraińskimi. Na uwagę zasługuje nie tylko rola dorastającego do ojcostwa Eryka Lubosa, ale i wcielających się w postaci dziewczynek Klaudii Kurak oraz Poliny Gromovej.  

 

 Kiedy przyjdzie czas na opowiedzenie o roku 2022 w podręcznikach do historii, z pewnością możemy spodziewać się zdań o niezwykłej próbie, przed jaką stanęli Polacy wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę i o niespotykanej wręcz solidarności między naszym narodem a zaatakowanym sąsiadem. Jednak zacieśnianie się więzi między nami a naszymi sąsiadami zaczęło się znacznie wcześniej, a za kamienie milowe tej przemiany możemy traktować pomarańczową rewolucję czy początek wojny w 2014 roku. Nic więc dziwnego, że relacje polsko-ukraińskie stały się również tematem filmów fabularnych, czego przykładem może być właśnie Tata, będący drugą obok Strzępów polską produkcją tegorocznego Konkursu Międzynarodowego Warszawskiego Festiwalu Filmowego.

Głównym bohaterem filmu jest Michał, kierowca TIR-a oraz samotny ojciec zostawiający swoją córkę Miśkę pod opieką Galiny, nielegalnej imigrantki zza wschodniej granicy, mieszkającej u niego wraz ze swoją wnuczką Leną. Dziewczyny znają się już od dłuższego czasu – od pierwszych scen widzimy, że doskonale czują się w swoim towarzystwie i traktują niemalże jak siostry. Ich nieco odbiegające od schematu, ale spokojne i poukładane życie zmienia się w jednej chwili, kiedy nagle umiera zajmująca się dziewczynkami kobieta. Tytułowy tata musi szybko wrócić z trasy, by zająć się córką, jej przyjaciółką i ciałem, które może na niego ściągnąć olbrzymie kłopoty. Granemu przez Eryka Lubosa kierowcy udaje się, dzięki uprzejmości kolegi z firmy, zamienić planowany transport na Wyspy Brytyjskie na trasę do Kijowa, co stanowi dla niego idealną sposobność, by zawieźć Lenę do rodziny i przynajmniej częściowo pozbyć się problemu. Oczywiście pozbawiony pomocy domowej jest zmuszony wziąć ze sobą również córkę, dla której taka wycieczka będzie niepowtarzalną okazją, by wreszcie spędzić z ojcem więcej czasu.

W kolejnych scenach reżyserka Anna Maliszewska prezentuje nam swoją interpretację kina drogi. Jak w klasykach gatunku możemy napotkać dywagacje o wolności, wraz z bohaterami cieszyć się poznawaniem nowych miejsc i osób, co w tym przypadku owocuje wejściem dziewczyn w świat dobrze już Michałowi znany. Na parkingach przydrożnych zajazdów dzieci odkrywają proste rozrywki, którymi kierowcy umilają sobie postoje, uczą się podstaw mechaniki, są też świadkami imprez zakrapianych alkoholem, a nawet poznają pracujące w okolicy prostytutki. Jednak sprawujący nad nimi opiekę ojciec Miśki dba o to, by nie zgorszyć dziewczyn, stawiając granicę między tym, co uważa za normalne, a tym, co należy cenzurować. Twórcy świetnie grają tu stereotypami, prezentując nam najpierw osoby z branży transportowej jako nieco wulgarne i nieokrzesane, by następnie ocieplić ich wizerunek i pokazać, że doskonale wiedzą, na ile mogą sobie pozwolić i respektują sytuację, w jakiej znalazł się ich kolega po fachu. Nie inaczej jest z pracownicami seksualnymi, co przejawia się w postaci jednej z bohaterek, łączącej swój zawód z byciem kochającą, zaangażowaną matką.

Można powiedzieć, że tego samego ciepła, które autorzy znaleźli wobec przedstawicieli tych mało uznanych społecznie grup zawodowych, zabrakło wobec mieszkańców ukraińskiej wsi. Wszak dopiero kiedy transport dojeżdża do drewnianej chaty Wasyla mamy do czynienia z patologicznymi zachowaniami zarówno wobec Michała, jak i dzieci, a niektóre zdarzenia przywodzą na myśl demonizujący prowincję Dom zły Wojciecha Smarzowskiego. Z drugiej strony takie postawienie sprawy można odczytać jako celowy zabieg umieszczający w kontraście ostentacyjnie bogobojnych i miłujących się w tradycji mieszkańców wsi, mających większe problemy z kompasem moralnym niż osławieni tirowcy i prostytutki.

W Tacie dzieje się naprawdę dużo. Można znaleźć tu quasi-kryminalne wątki związane z ukrywaniem ciała czy przewozem przez granicę dziewczyny bez dokumentu, oparte na etosie wolności kino drogi, a nawet motywy romantyczne w postaci poszukiwania miłości przez samotnego mężczyznę mającego przed sobą jeszcze wiele lat życia. Przede wszystkim film ten należy rozpatrywać pod kątem relacji rodzinnych. Oczywiście na pierwszym planie umiejscowiono interakcję między córką a ojcem, Miśka i Michał mają swoje nieprzepracowane traumy, ponadto mężczyzna ma poczucie, że jak dotąd nie spędzał ze swoim oczkiem w głowie dostatecznie dużo czasu i musi dołożyć od siebie więcej do jej wychowania, by mieć pewność, że stanie się wartościowym człowiekiem. Nie mniej intrygująca jest relacja między dziewczynami. Obydwie zdając sobie sprawę z rychłego rozstania, czują, że wytworzyła się między nimi niezwykła siostrzana więź i chłoną wspólnie spędzony czas, świadome jego ulotności. Nie sposób w tym miejscu nie pochwalić wcielających się w nie Klaudii Kurak i Poliny Gramowej, odgrywających jedne z najlepszych ról dziecięcych w polskim kinie ostatnich lat. Trzecią, być może najbardziej nieoczywistą, więzią jest ta między Leną a Michałem. W tym przypadku widać jak na dłoni, że dziewczyna odczuwa brak ojca w jej życiu, a tatę swojej przyjaciółki zaczyna traktować jak własnego, po cichu marząc o tym, że może poślubi jej matkę, a ona nie dość, że nie straci przyjaciółki, to zyska czułego i kochającego rodzica.

Jako fan warsztatu Eryka Lubosa chcę jeszcze zauważyć, że po raz kolejny zatrudnienie go w roli pierwszoplanowej opłaciło się twórcom. W Underdogu błyszczał na tle wyjątkowo przeciętnej obsady. W Tacie otoczony jest umiejętnie zagranymi postaciami, a i tak wyróżnia się, tworząc obraz człowieka potrafiącego być zarówno: bezczelnym gburem, czułym ojcem, jak i pogrążonym w smutku człowiekiem walczącym o to, by przepracować ogromną stratę. Obserwując, jak znakomicie ten aktor potrafi wypełnić ekran swoją ekspresją, zastanawiam się, czemu wciąż tak rzadko otrzymuje duże role.

Tata nie jest filmem pozbawionym wad. Często w niektórych miejscach idzie na skróty czy obchodzi się zbyt łagodnie z bohaterami, prowadząc ich za rękę do szczęśliwego zakończenia, zamiast wyciągać bolesne konsekwencje z ich zachowań. Jeśli jednak pozwolimy sobie ponieść się fabule i uwierzyć w tę nieco naciąganą historię, dostaniemy piękną, pełną ciepła opowieść o tym, jak ważna jest miłość, rodzina i wyniesione z domu wartości, będącą jednocześnie w pewnym stopniu portretem trudnej polsko-ukraińskiej przyjaźn

Marcin Grudziąż – PEŁNA SALA

 

 „LICZBA DOSKONAŁA”

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Krzysztof Zanussi

Scenariusz - Krzysztof Zanussi

Zdjęcia - Piotr Niemyjski

Montaż - Milenia Fiedler

Scenografia - Joanna Macha,

Anna Anosowicz

Kostiumy - Justyna Stolarz

Dźwięk - Maria Chilarecka,

Paweł Jaźwiecki

Andrzej Seweryn -Joachim

Jan Marczewski -David

Julia Latosińska - Ola

Jan Nowicki - Żebrak

Igor Aronov - Izraelski policjan

Anaïs Bondu - Pielęgniarka

Marcin Czarnik - Linoskoczek

 

O FILMIE:

Głównym bohaterem "Liczby doskonałej" jest młody matematyk Dawid (Jan Marczewski), który podporządkował całe życie badaniom nad liczbami pierwszymi. Poznanie dalekiego kuzyna, Joachima (w tej roli Andrzej Seweryn), sprawia, że mężczyzna zaczyna stopniowo przewartościowywać swoje priorytety. Joachim jest człowiekiem sukcesu, który zawodowo osiągnął praktycznie wszystko i ostatnie lata życia postanowił spędzić w ojczystej Polsce. To spotkanie będzie miało na nich ogromny wpływ i sprowokuje długą dyskusję nad nieodgadnionym porządkiem świata, sensem życia i jego przemijania.

Zanussi powrócił do swoich wiodących wątków filmowych, tym razem sięgając po thriller psychologiczny. Przecinają się drogi życiowe dwóch osób na całkiem różnych etapach życia. Joachim i David to dwaj mężczyźni na zupełnie innych etapach życia. Czego każdy z nich może nauczyć się od drugiego? Jak wybrać pomiędzy intelektem, wiarą i miłością?

A jeżeli nie wszystko jest matematyką? Tegoroczna noblistka, Anne Ernaux, pisała w "Latach", że zeświecczenie pojawiło się we Francji nagle: w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku religijna tradycja była już wspomnieniem, a przyczyną odseparowania ludzi od Kościoła stało się zerwanie z zawstydzeniem w sferze obyczajowej, jak i zerwanie z bigoterią. Owoc zakazany przestał być zakazany, przestał zatem kusić.

Kino Krzysztofa Zanussiego - podzielone na etapy, skatalogowane dosyć solennie, na pewno opisane ciekawiej niż wielu innych polskich twórców - jeżeli wciąż domaga się interpretacji (zawsze można przecież wymyślić czy napisać coś nowego), to właśnie w całościowej syntezie. W relacjach łączących "Śmierć prowincjała" z 1965 roku z "Liczbą doskonałą" z roku 2022. To jest wiele dekad przecież. Kiedy Zanussi kręcił swoje wielkie filmy w rodzaju "Iluminacji" czy "Życia rodzinnego" - pytania o imponderabilia w zderzeniu ze scjentyzmem były z jednej strony mile widziane w tak katolickim kraju jak Polska, a zarazem wchodziły w spór z ówczesną linią polityczną, z linią partyjną. Nie o takie pytania wszak chodziło w dekadach sukcesu (były dekadą kolejnych katastrof raczej), nie o to chciano nas pytać.

A zatem już wtedy Zanussi, wspomagany przez najmowanych niekiedy krytyków, był postrzegany jako autor niemodny, idący w poprzek czasów, nieznajdujący części wspólnych z rzeczywistością. Nie ugiął się, trwał przy ustalonych pozycjach, przy własnym charakterze pisma. Kino Zanussiego chciało i było moralne, bywało moralizatorskie, ale w jego filmach z różnych okresów kryła się przecież zasadnicza dezynwoltura autora, który się nie boi. Nie boi się widza. "Jestem niemodny, proszę bardzo, mogę nim być, ale w końcu moja nonszalancja jeśli idzie o trendy, świadomy oldskul, działa, wciąż działa" - wydaje się powtarzać od lat. Takie są fakty, nie mity. Wykaz nagród dla Krzysztofa Zanussiego, w tym najważniejszych - od Wenecji, Cannes, po Locarno - budzi wrażenie i myślę że to wciąż, obok Kieślowskiego, Wajdy, czy Holland, najszczodrzej uhonorowany polski twórca filmowy.

Czasy się jednak zmieniają, do Berlina czy Wenecji zapraszani są inni twórcy, a niemodny Zanussi nadal drąży swoje własne tematy, czy swój własny temat. I nawet nie zauważyliśmy, kiedy jego "niemoda" stała się odwagą. "Liczba doskonała" to właśnie taki film. Film nieugięty. Tak jakby Krzysztof Zanussi, autor "Cwału" i "Za ścianą", chciał nam powiedzieć: "Mam 83 lata, robię filmy, naprawdę niczego nie muszę udowadniać, mogę i chcę robić to, co mnie interesuje, bo przecież wiem, mam prawo tak sądzić, że zainteresuje to również mojego widza". Może nie tak licznego jak niegdyś, ale na pewno świadomego jakości dzieła, jakim jest kino Zanussiego. W "Liczbie doskonałej" mierzy się on z nową niedoskonałością świata.

Ascetyzm tego filmu paradoksalnie staje się atutem. To jest kino trudnych pytań, to jest kino (jeszcze trudniejszych) odpowiedzi. Krzysztof Zanussi raz jeszcze rozmawia ze sobą. Bohater grany przez Andrzeja Seweryna to przecież wariant postaci stworzonych w kinie Zanussiego przez Zbigniewa Zapasiewicza, a Jan Marczewski jako David odtwarza postać, którą w kinie Krzysztofa Zanussiego grał najczęściej młody Tadeusz Bradecki. Jak w wielu innych filmach autora "Spirali", chodzi o zestawienie scjentyzmu i metafizyki, nauki i Boga.

Wyzbycie się bogactwa pod wpływem szoku: czemu służy, do czego prowadzi? I czy szok może stać się katalizatorem przemiany wewnętrznej? Zrozumieniem, że pełnia życia to egzystencja wśród innych, a być może dla innych, nie tylko dla siebie. To są w gruncie rzeczy bliźniacze rozważania do tych, które Zanussi podejmował już w "Strukturze kryształu" z 1969 roku. Po pięćdziesięciu trzech latach nie utraciły wiele ze swojej aktualności. Nauka i wiara, i jeszcze życie. Życie raz jeszcze. Życie do poprawki, tyle że na tę poprawkę jest z reguły za późno. W tym sensie bohaterom "Liczby doskonałej" jest łatwiej, potraktowani zostali lepiej. Zdążyli się obudzić. W pierwszej instancji interpretacyjnej to bowiem film o chciwości. O bezcelowości chciwości. Wyjałowienie społeczne, wyjałowienie wartości sprawia, że potrzebujemy coraz mniej, ale chcemy więcej; gromadzimy, magazynujemy, przetwarzamy, przeżuwamy, wypluwamy, upychamy wtedy nowe, na nowo, i znowu. Inaczej niż zwierzęta, którym przecież wystarczy tyle, ile potrzeba do przetrwania. Ludzkie zwierzęta wiele mogłyby się od nich nauczyć. W "Liczbie doskonałej" (podobnie jak w "Iluminacji" na przykład) Zanussi zastanawia się także nad fenomenem tajemnicy. Zagadki są do rozwikłania, ale tajemnica pozostaje enigmą. Wiemy, że nic nie wiemy. Od Sokratesa polskiemu reżyserowi bliżej jednak do profesora Michała Hellera, współczesnego polskiego naukowca. Krzysztof Zanussi: Autor idący w poprzek czasów.

Liczba doskonała - definicja jest jednoznaczna. To liczba naturalna, będąca sumą wszystkich swych dzielników (mniejszych od niej). Wszystkie znane liczby doskonałe są parzyste. Nie udało się dotąd znaleźć żadnej liczby doskonałej nieparzystej, ani dowodu, że liczby takie nie istnieją. Zanussi w nowym filmie szuka nieparzystości w doskonałości, w harmonii. Matematyka, fizyka, podobnie jak u Hellera, staje się dla Krzysztofa Zanussiego nauką o tym właśnie: o harmonii, doskonałości - w niedoskonałości. Ksiądz profesor Michał Heller w jednym z wywiadów tłumaczył to następująco: "Przez okno widzimy drzewo. Drzewo jak drzewo, rzadko o tym myślimy, najczęściej nie zauważamy, przechodzimy obok, ale dla zafascynowanego malarza może okazać się obiektem piękna. Piękna ponadczasowego. Z tym, że wciąż trudno byłoby dopatrzyć się w takim drzewie symetrii, parzystości, doskonałości. A przecież istnieje matematyczna struktura odpowiedzialna za kształt drzewa. I tak działa cała fizyka. Badając chaos, kosmos rządzi się porządkiem". Tak silnie obecny w "Liczbie doskonałej" realizm matematyczny Hellera (i Zanussiego) zakłada, że matematyka nie jest jedynie predylekcją zajmującego się tą tematyką uczonego. Matematyka funkcjonuje w naszych głowach niezależnie. Matematyk w filozofii, ale i matematyk w kinie - czyli ktoś taki jak Krzysztof Zanussi - jest podróżnikiem i odkrywcą, dostrzegającym tajemnicę w starciu z bezwzględną logiką. Ksiądz profesor Michał Heller mówił w tym kontekście o matematyce przez  małe "m" i duże "M". Ta pierwsza pochodzi od człowieka, jego pracowitości, inteligencji; ta druga jest pochodną platońskich idei - jest wszystkim. Istnieje, co samo w sobie jest już dobre.

Celowo piszę o filozofii, żeby samemu sobie rozjaśnić dylematy postawione przez Krzysztofa Zanussiego, ale przecież warto docenić także kino. Kino Zanussiego. Specyficzne, drażniące, chropowate. "Liczba doskonała", zrealizowana w koprodukcji z Izraelem i Włochami, jest filmem kilku spektakularnych scen - w tym najważniejszej, wybuchu odmieniającego życie Joachima (zmieniony wizualnie, faustowski i ironiczny Andrzej Seweryn). Autor zdjęć, Piotr Niemyjski, buduje kruchą równowagę pomiędzy ciężkością zadawanych pytań natury ontologicznej, a pilnowaniem filmowego widowiska, w którym są przecież także emocje, jest żal i zwątpienia, są ciekawe role aktorskie i przemiana wewnętrzna bohaterów. Jest tam drzewo z wykładu Hellera. Z daleka niewiele widać. Zbliżywszy się, dostrzeżemy jednak gniazdo, abstrakcyjnie wygiętą gałąź, usłyszymy szelest. Na tym to polega. Liczba doskonała.

Łukasz Maciejewski – Interia Film

 

„NIEBO NIE MOŻE CZEKAĆ”

REALIZACJA

Reżyser - José María Zavala

Scenariusz - José María Zavala

Zdjęcia - Miguel P. Gilaberte

Muzyka - Luis Mas

Montaż - Rodrigo Gómez Dávila

 

 

O FILMIE:

Asyż. W na pół szklanym grobowcu w kościele Matki Bożej Większej znajduje się ciało świętego. Innego niż wszyscy. Ubrany w dżinsy, sportową bluzę i buty Nike'a wygląda, jakby przed chwilą zasnął. Po ludzku, nie powinien tu być. Piętnastolatkowie nie powinni umierać... Jest jednak w tej historii coś, co przerasta ludzkie pojęcie, jest cudem, życiem, nadzieją... Odkrycia fenomenu historii Carla Acutisa, zmarłego w 2006 roku na białaczkę nastolatka i wyniesionego na ołtarze w 2020 roku, podjął się znakomity hiszpański dokumentalista Jose Maria Zavala (twórca m.in. filmów: "Tajemnica Ojca Pio" i "Wojtyła. Śledztwo"). Jego opowieść nie ogranicza się do pokazania życia radosnego nastolatka, fascynata komputerów, gier wideo i gry na saksofonie. W filmie widzimy nie tylko dojrzałą duchowość Carla, jego szczególne przywiązanie do Eucharystii i modlitwy. To, co najbardziej niezwykłe, dzieje się bowiem teraz. Carlo Acutis na naszych oczach staje się jednym z najpopularniejszych świętych Kościoła. Tysiące wiernych pielgrzymują do jego grobu, jego moc wstawienniczą potwierdzają setki świadectw, przyciąga młodzież, nawraca, staje się patronem młodego Kościoła, jego wiosną... poruszającym, pełnym emocji i umocnienia wiary obrazem kinowym.

 

Film „Niebo nie może czekać. Historia Carla Acutisa” przedstawia postać, którą często nazywa się „świętym w Nike’ach”.

Ten film pokazuje, że świętość to nie opowieść zakurzonych ksiąg, praojcowie w zbrojach czy habitach. Świętość to powołanie dla każdego. Ona wydarza się tu i teraz – opisuje Przemysław Wręźlewicz, dyrektor krakowskiego Rafael Film, który jest dystrybutorem filmu w Polsce.Dzieło pokazuje Carlo Acutisa, który był nastolatkiem pełnym życia i energii, mającym wiele zainteresowań, jak gra na saksofonie, fotografia czy programowanie.

– Jednocześnie chciał, aby w internecie znajdowały się treści opowiadające o Bogu, a przede wszystkim informacje o największym Jego darze, czyli Eucharystii. Przez kilka lat zbierał materiały do swojej znanej już na całym świecie wystawy multimedialnej o cudach eucharystycznych. To poszukiwanie było dowodem na to, że Carlo czuł żywą obecność Boga w świecie, zwłaszcza ukrytego w hostii, i chciał się dzielić ze wszystkimi tą pewnością – przybliża Wręźlewicz.

Dodaje, że nowy obraz kinowy wyraźnie pokazuje dojrzałą duchowość tego niezwykłego nastolatka, który aktualnie staje się jednym z najpopularniejszych świętych Kościoła. – To pierwszy beatyfikowany millenials. Jest nam bliski choćby przez swój współczesny wygląd czy zainteresowania. Tysiące wiernych pielgrzymują do jego grobu, a jego moc wstawienniczą potwierdzają setki świadectw. Carlo na naszych oczach staje się patronem młodego Kościoła, jego wiosną – ocenia Wręźlewicz.

Jego młode życie zostało przerwane przez chorobę, która bardzo szybko doprowadziła do śmierci. Carlo cały czas po diagnozie spędził w heroicznej postawie i bez narzekania. Swoje cierpienia ofiarował za papieża i Kościół.

Zmarł 12 października 2006 r. Zgodnie ze swoim życzeniem został pochowany na cmentarzu w Asyżu. Proces beatyfikacyjny chłopca rozpoczął się w 2013 r. 10 października 2020 r. Carlo został błogosławionym Kościoła katolickiego. Jego wspomnienie liturgiczne ustanowiono na 12 października.

Dystrybutor filmu „Niebo nie może czekać. Historia Carla Acutisa” przekonuje, że to opowieść, która dowodzi, że życia oparte na miłości się nie kończy i trwa, dając niezwykłą nadzieję. – To obraz, który pozwala się zatrzymać na chwilę i odnaleźć wartości, które niosą spokój i radość. A tego w naszym życiu dzisiaj bardzo brakuje – dlatego warto pójść do kina i obejrzeć ten właśnie film – zachęca Wręźlewicz, dopowiadając, że bardzo umacniające są w filmie świadectwa osób, które twierdzą, że zostali uleczeni z chorób za wstawiennictwem Carla.

 

„WŁAŚCICIELE”

2020 - CZESKIE LWY

Najlepsza aktorka - Tereza Ramba

Najlepsza aktorka drugoplanowa - Klára Melíšková

Najlepszy scenariusz - Jiří Havelka

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Jiří Havelka

Scenariusz - Jiří Havelka

Zdjęcia - Martin Žiaran

Montaż - Otakar Senovský

Scenografia - Anežka Straková

Kostiumy - Andrea Králová

Dźwięk - Marek Hart, Pavel Bělohlávek

Tereza Ramba - Paní Zahrádková

Vojtěch Kotek - Pan Zahrádka

Dagmar Havlová - Paní Horvátová

Jiří Lábus - Pan Kubát

Pavla Tomicová - Paní Procházková

Ondřej Malý - Pan Novák

Andrej Polák - Pan Nitranský

Klára Melíšková - Paní Roubíčková

 

O FILMIE

1

2

3

Przebojowy debiut Jiříego Havelki obejrzało w kinach w Czechach ponad 300 tysięcy widzów!   „Właściciele” to nakręcona w zaledwie osiem dni, w doborowej obsadzie, brawurowa komedia okraszona potężną dawką wyjątkowego czeskiego humoru. Pełne ciętych dialogów, lekko złośliwe studium ludzkich, a może raczej sąsiedzkich charakterów. Akcja nagrodzonego trzema Czeskimi Lwami filmu Jiříego Havelki, opartego na popularnej sztuce teatralnej jego autorstwa, rozgrywa się w trakcie zebrania współwłaścicieli pewnej praskiej kamienicy. Prym podczas spotkania wiedzie przewodnicząca Zahrádková, która chce wcielić w życie swój plan. Przez kobietę przemawia chęć uratowania budynku wymagającego pilnego remontu. Problem w tym, że nie każdy podziela jej zdanie. A przy wspólnym stole spotykają się starsi, młodsi, idealiści, wolnorynkowcy, starzy lokatorzy oraz ludzie, którzy właśnie wprowadzają się do kamienicy. Jednym słowem, pełny przekrój czeskiego społeczeństwa. Wzajemne pretensje, uprzedzenia i stereotypy szybko biorą górę, zastępując spokojną, merytoryczną dyskusję. Zwłaszcza że każdy przekonany jest do swojej racji i niezbyt skory do pójścia na kompromis.

„Nawet jeśli przymknę oko na to, że podpisałeś pełnomocnictwo za mamę, to podpis nie może brzmieć ‘mama’.” - oznajmia stanowczym głosem pani Zahrádková - przewodnicząca wspólnoty lokatorskiej. Zebrani w świetlicy mieszkańcy kamienicy mają decydować o losach domu. Adresatem słów przewodniczącej jest osobnik, który nie do końca zdaje sobie sprawę ze swojej roli podczas obrad. Na dodatek mężczyzna przed chwilą wychylił kilka kieliszków koniaku. W normalnych okolicznościach picie alkoholu w trakcie takich konwentykli byłoby niewskazane, ale właśnie zmarł inny lokator i jego zstępni zaproponowali zaległy toast na cześć nieboszczyka. Zebranie przeradza się w istny korkociąg proceduralnych napięć, gdy przyjdzie do wyboru skrutatora i protokolantów. Ale istota sporu, jaki dokona się w świetlicy, będzie oparta także na animozjach osobistych, politycznych, światopoglądowych.

Przewodnicząca na wstępie zebrania zaproponuje w geście dobrej woli degustację domowego ciasta bez cukru, pszenicy i glutenu. „Co tam w takim razie jest?” - przytomnie zapyta któryś z uczestników narady. W samym zaś zebraniu nie brakuje niczego. Oprócz wspomnianych incydentów proceduralnych dochodzą do głosu także te innej natury. Odpowiedzialna za sprawne funkcjonowanie infrastruktury w częściach wspólnych budynku kobieta nalega, by nie eksploatować nadmiernie światła pobudzanego ludzkimi impulsami. Jak to zrobić? „Wchodzić szybciej, by nie aktywować żarówek na klatce.” - oznajmia zdumionym współlokatorom. Gdy ktoś zaoponuje, że w tak krótkim czasie nie da się wspiąć wzwyż pokonując kilka pięter, niezrażona kobieta wypali: „na trzeźwo wejście na górę trwa 4 minuty.”

Film Jiříego Havelki, oparty został o tekst sztuki teatralnej autorstwa tego samego reżysera. Autorowi podczas ekranizacji udało się zachować dramatyczną konstrukcję przewidzianą do inscenizacji i bezproblemowo przełożyć ją na celuloid bez szwanku dla obu form. Pozornie przegadane dzieło dobrze obroni swoje aktywa kiedy uznać, że zabawa obliczona na błyskotliwy dialog i ciętą ripostę nie musi być obciążeniem wobec języka obrazu. Nawet, gdy po pewnym czasie bohaterowie Havelki zaczynają wypełniać te same koleiny naturalnie wyżłobione już wcześniej, to potrafi reżyser zaskoczyć korektą narracji i narzucić „Właścicielom” nową, świeżą dynamikę jakościową.

„Policzkowanie też powinno się znaleźć w protokole.” - nalega drobiazgowa weryfikatorka zebrania. Właśnie doszło do aktu wzajemnej przemocy, bo lokatorom zabrakło argumentów i przeszli do rękoczynów. Swoje trzy gorsze dorzuci lobbysta, który wprawdzie właścicielem nie jest, ale ma na zebraniu do odegrania istotną rolę marketingową. Gdy uchwała w jakiejś sprawie zostanie podjęta, on chętnie zaoferuje konkretny produkt w cenie niższej niż rynkowa. „Bliźniacy dwujajeczni, to płaci się podwójnie.” - oznajmia inna detalistka, która czuwa nad precyzją statutową. Bracia to synowie zmarłej lokatorki, którzy nie bywali w tym domu za jej życia. Teraz jednak chętnie zaopiekują się spadkiem po mamie, ale czynsz woleliby płacić w wersji „jednojajowej”. „Czy jest tu ktoś, kto nie ma kluczy od naszego mieszkania?” - pyta zebranych zatroskany sytuacją jeden z braci. Okazuje się, że choć bliźniacy nie odwiedzali mamy, to pozostali lokatorzy bywali tam pod jej nieobecność bardzo często. Jeden podlewał kwiatki, inny dokręcał kran. Jiří Havelka udowodnił, że choć mijają style i epoki, to specjalnością kina nad Wełtawą są ciągle surrealistyczne, kameralne komedie. Po prostu „czeski film”.

Tomasz Misiewicz - FDB 

  

Copyright © 2014; Dyskusyjny Klub Filmowy Powiększenie