Dyskusyjny Klub Filmowy Powiększenie

 

REPERTUAR DKF „POWIĘKSZENIE” MAJ  2023 R.

 

Lp.

TYTUŁ

DATA

GODZ.

CZAS

1

„PODEJRZANA”

08.05.2023

19.00

138 MIN

2

„WYRWA”

15.05.2023

18.00

95 MIN

3

„UKRYTY KLEJNOT”

22.05.2023

19.00

118 MIN

4

„APOKAWIXA”

29.05.2023

20.00

120 MIN

 

„PODEJRZANA”

2022 CANNES Złota Palma - Najlepszy reżyser Chan-wook Park

 

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Chan-wook Park

Scenariusz - Chan-wook Park

Seo-kyeong Jeong

Zdjęcia - Ji-yong Kim

Muzyka - Yeong-wook Jo

Montaż - Sang-Beom Kim

Scenografia - Seong-hie Ryu

Dźwięk - Suk-won Kim

Hae-il Park - Hae-joon Jang

Wei Tang - Seo-rae Song

Jung-hyun Lee - Jeong-an Ahn

Kyeong-pyo Ko - Soo-wan Oh

Yong-woo Park - Ho-shin Im

Sin-Yeong Kim - Yeon-soo Yeo

Seung-mok Yoo - Do-soo Gi

 

 

O FILMIE

Najnowszy film Park Chan-wooka, twórcy przebojowych „Oldboya” i „Służącej”, nie tylko otrzymał nagrodę za reżyserię w Cannes, ale został również koreańskim kandydatem do Oscara. „Podejrzana” to myląca tropy, pełna napięcia i zwrotów akcji opowieść o przyciąganiu się przeciwności oraz miłości, która potrafi pokrzyżować wszelkie plany i szyki. Bohaterem thrillera jest policjant, który rozwiązując sprawę pewnej śmierci, zakochuje się głównej podejrzanej – wdowie po zmarłym. On cierpi na bezsenność, ona wie, jak uśpić jego czujność. On jest żonaty, ona łatwo traci mężów. On nocami czuwa pod jej domem, ona lubi być obserwowana. On coraz mniej o niej wie, za to coraz więcej do niej czuje. Czy jest aż takim mięczakiem? Czy ona jest aż tak zła?  „Podejrzana” brawurowo zaciera ślady i myli tropy: przyprawiający o dreszcze film noir niepostrzeżenie zamienia się miejscami z czarną komedią, przebiera za rasowy melodramat, wdaje w szpiegowskie porachunki. Jest widowiskowy i urzekający stylem, hipnotyzujący, a przy tym rozpisany na pełne humoru dialogi. Pulsuje jednocześnie energią i romantyzmem, dowodząc, że Park Chan-wook należy do światowej czołówki wirtuozów reżyserii. Kolejny po „Parasite” i „Squid Game” przebój koreańskiego kina swój nieodparty urok zawdzięcza także odtwórczyni tytułowej roli, Tang Wei. Gwiazda „Ostrożnie, pożądanie” Anga Lee uwodzi charyzmą, dyskretnym seksapilem, nieprzeciętną inteligencją i żarliwością maskowaną dystansem. Jej bohaterka śmiałym krokiem wkracza w poczet największych kinowych femmes fatales.  

„Podejrzana” to chyba najpiękniejszy romantyczny film roku – o miłości graniczącej z obsesją, której nikt nie zauważył i której być może wcale nie było. Ale skoro jej nie było, to dlaczego tak boli?

Nikt tak nie potrafi zakręcić fabuły jak koreańscy reżyserzy. W czasie projekcji ich filmów nie jest wskazane wychodzenie do toalety czy przeglądanie mejli w komórce, bo bardzo łatwo zgubić trop i wypaść z gry, jaką twórcy prowadzą z widownią. Słowo „gra” streszcza zresztą wszystko, co dzieje się w tych filmach i wokół nich. Grę prowadzą też bohaterowie, grą – szaradą, układanką, łamigłówką – jest sama opowieść. Podejrzewam, że i między sobą reżyserzy grają o to, kto zrobi film bardziej wyrafinowany i zaskakujący. Do gry włączona została także światowa kinematografia – Koreańczykom udało się pokonać bariery oddzielające produkcje artystyczne od komercyjnych. Tworzą kino gatunkowe, które zgarnia najważniejsze nagrody na światowych festiwalach.

Park Chan-wook należy obok Bonga Joon-ho do najwytrawniejszych koreańskich graczy. Jego filmy przypominają labirynty albo może raczej kunsztowne meble pełne tajnych schowków. Ciekaw jestem, czy wśród publiczności znajdzie się ktoś (pewno się znajdzie), kto mógłby chełpliwie powiedzieć w trakcie seansu, że przejrzał grę reżysera i przewidział jego kolejne ruchy. Ja nigdy takich ambicji nie miałem, przeciwnie – lubię być na filmach Park Chan-wooka leniwym widzem, który czeka, aż go reżyser zaskoczy. I przeważnie nie wychodzę rozczarowany, choć, owszem, są filmy Koreańczyka, które oglądałem zafascynowany, ale są też takie, które mnie odrzuciły, bo wydały mi się nazbyt wykoncypowane.

„Podejrzana” – najnowszy tytuł w filmografii Park Chan-wooka – należy do tej pierwszej grupy, nawet jeśli i tutaj można by postawić zarzut przerafinowania. Jednak „Podejrzaną” wyróżnia spośród innych dzieł twórcy to, że pokręconą fabułę (każda scena wnosi nową informację lub też podważa te informacje, które dotąd otrzymaliśmy) da się paradoksalnie opowiedzieć jednym zdaniem: detektyw ulega fascynacji kobietą podejrzaną o zabicie męża. Cała reszta jest konsekwencją tego fatalnego zauroczenia. Mgliście pamiętam fabuły poprzednich filmów Park Chan-wooka, tym razem jednak żywię nadzieję, że nawet jeśli zatrą mi się w pamięci szczegóły, to zostanie aura emocjonalna

Kolejny powód, dla którego Park Chan-wook rozgrzał mnie mocniej niż zazwyczaj, jest taki, że „Podejrzana” to film kinofilski, zanurzony nie tyle w realiach Korei Południowej, ile w uniwersum kina, i to kina zachodniego. Zdarzyło mi się zresztą usłyszeć po seansie pretensje jednej z osób, która spodziewała się czegoś bardziej azjatyckiego, a nie klisz z Hollywoodu. Rzeczywiście, nawiązania chociażby do twórczości Alfreda Hitchcocka są tu więcej niż wyraźne, zwłaszcza do „Zawrotu głowy”, w którym James Stewart traci rozum z powodu Kim Novak. Ale także generalnie do kina noir, z jego kobietami fatalnymi wodzącymi za nos naiwnych twardzieli. Cynizm tamtych filmów rozmiękcza Park Chan-wook atmosferą zaczerpniętą z realizmu poetyckiego, choćby wtedy, gdy akcja przenosi się do spowitego mgłami miasta Ipo, i przebija go operowym patosem. Rozbrzmiewające na ścieżce dźwiękowej „Adagietto” z piątej symfonii Mahlera natrętnie kojarzy się ze „Śmiercią w Wenecji” Viscontiego, a i tutaj towarzyszy scenom śmierci. Również grająca Song Seo-rae Chinka Tang Wei odsyła do swojej roli w „Ostrożnie, pożądanie” Anga Lee, gdzie także prowadziła podwójną grę.

Dobrze. Ale jak już zapalą się światła i opuścimy to królestwo zmysłowych przyjemności, narzuca się, czy tego chcemy czy nie, pytanie: „A co reżyser miał na myśli?”. Czy ta wywiedziona z kinofilskiego snu historia coś nam mówi o rzeczywistości zewnętrznej? Można szukać dodatkowych kontekstów, chociażby w fakcie, że główna bohaterka jest chińską imigrantką w Korei Południowej, choć z koreańskimi korzeniami, i to nie byle jakimi, gdyż jej dziadek był jednym z bohaterów walki z japońskim okupantem. Jednak prawdę mówiąc, widzę w tym wątku tylko jeszcze jeden chwyt wzmacniający zagadkowość postaci Song Seo-rae. I zapytany o przesłanie filmu byłbym w stanie wydukać jedynie kilka frazesów o zagadkowości ludzkiej natury.

Ale to nie koniec pytań. Bo przecież zarówno kino noir, jak i twórczość Hitchcocka dokładnie już prześwietlono pod kątem mizoginii, seksizmu i uprzedmiotawiającego męskiego spojrzenia. Jak to jest z Park Chan-wookiem? W końcu jego poprzedni film, „Służąca”, był opowieścią o triumfie lesbijskiej miłości nad patriarchatem i imperializmem.

W „Podejrzanej” historię śledzimy męskimi oczami detektywa Jang Hae-joon (Park Hae-il), człowieka otumanionego, cierpiącego na bezsenność; postać to częściowo tragiczna, częściowo pocieszna, jak każdy facet uganiający się za jakimś mirażem, na przykład erotycznym. Jego fascynacja od pierwszego wejrzenia osobą Song Seo-rae nie jest łatwa do wytłumaczenia, gdyż bohaterka, w przeciwieństwie do dawnych femmes fatales, nie rzuca magnetycznego uroku, przeciwnie – wygląda na biedną myszkę. Ciepłą, cichą, troskliwą, niczym niewyróżniającą się kobietę, która zresztą zarobkowo zajmuje się opieką nad starszymi ludźmi. Postawę Hae-joona można tłumaczyć właśnie zaburzeniami percepcji wynikającymi z deficytu snu lub brakiem uczuć i namiętności w małżeństwie.

Tang Wei gra swoją bohaterkę, nie wychodząc nigdy całkowicie z roli ofiary, emigrantki, która tylko broni się przed przemocą mężczyzn mających nad nią władzę. Ale aktorka subtelnymi środkami sugeruje, że ta ofiara może być zarówno wyrachowaną morderczynią, jak i heroiną skłonną do prawdziwych uczuć i poświęceń. To jednak znowu prowadzi nas do banału, że kobieta to enigma.

Myślę więc, że w swoim finezyjnym, eleganckim spektaklu Park Chan-wook delikatnie a niedwuznacznie kompromituje konwencję melodramatu, w którym nadrzędną wartością jest uczucie. Mimo wspólnych mrocznych tajemnic i erotycznej (ale, co ważne, nie seksualnej, pozbawionej więc fizycznego wymiaru) więzi drogi bohaterów biegną w zupełnie inne strony, nie zejdą się we wspólną miłosną ścieżkę. Hae-joon karmi swoją melancholię, swoją depresję i swoje wyobrażenia. Song Seo-rae rozgrywa własną historię, której skupiony na osobistych obsesjach detektyw nie potrafi przeniknąć. Metaforą tych zakłóceń komunikacji staje się to, że bohaterka przekręca koreańskie słowa, a gdy chce powiedzieć coś istotniejszego, przechodzi na chiński, wtedy zaś bohater musi posługiwać się aplikacją do tłumaczenia, która także nie oddaje prawdziwego sensu. . Nie zagadkowość jest więc stawką w „Podejrzanej”, ale ukryta prostota przekazu, której nie potrafimy dostrzec i zrozumieć, zahipnotyzowani barokową, pełną ornamentów formą.

Bartosz Żurawiecki - DWUTYGODNIK

 

„WYRWA”

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Bartosz Konopka

Scenariusz - Marcin Ciastoń

Zdjęcia - Piotr Niemyjski

Muzyka - Marcin Macuk

Montaż - Andrzej Dąbrowski

Scenografia - Marek Zawierucha

Kostiumy - Marta Ostrowicz

Dźwięk - Franciszek Kozłowski,      Monika Krzanowska,

Tomasz Bargieł

Tomasz Kot - Maciej Tomski

Karolina Gruszka - Janina Tomska

Grzegorz Damięcki - Kamil Wojnar

Olga Bołądź - Renata

Maria Pakulnis - Krystyna

Konrad Eleryk - Ułan

Marta Stalmierska - Anka

 

O FILMIE

Niewierność, zagadkowy wypadek i mężczyzna, który na własną rękę podejmuje śledztwo, by odkryć prawdę o tajemniczej śmierci swojej żony. Intrygujący thriller „Wyrwa” to fabularna produkcja z Tomaszem Kotem, Karoliną Gruszką i Grzegorzem Damięckim, oparta na głośnej książce Wojciecha Chmielarza, autora „Żmijowiska”. Reżyserem „Wyrwy” jest nominowany do Oscara twórca seriali „W głębi lasu” i „Skazana” Bartosz Konopka. Za koncept fabularny odpowiada Marcin Ciastoń – autor wyróżnionego nagrodą za najlepszy scenariusz filmu „Hiacynt”. W pozostałych rolach występują: Olga Bołądź („Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”), Maria Pakulnis („Planeta Singli 3”), laureatka Złotych Lwów za debiut aktorski Marta Stalmierska („Apokawixa”, „Johnny”) oraz objawienie hitu „Furioza” - Konrad Eleryk. Tajemniczy wypadek samochodowy zmienia całkowicie życie Maćka (Tomasz Kot). W zdarzeniu ginie jego żona Janina (Karolina Gruszka). Najprawdopodobniej kobieta popełniła samobójstwo. Maciej nie ma jednak pojęcia, dlaczego do wypadku doszło pod Mrągowem, skoro Janina powiedziała, że jedzie na delegację do Krakowa. Pomyliła się? A może kłamała? Zrozpaczony mężczyzna wyrusza w podróż, aby rozwiązać zagadkę jej śmierci. Wkrótce trafia na trop niejakiego Wojnara (Grzegorz Damięcki) – aktora, którego podejrzewa o romans ze zmarłą żoną. Od tego momentu pytania zaczynają się mnożyć, a tragedia zmienia się w skomplikowaną zagadkę. Maciej dochodzi do wniosku, że być może w ogóle nie znał kobiety, którą poślubił…

Trzeba zabić tę miłość. W chwilach najcięższego kryzysu najpewniej takie myśli nawiedzają Macieja Tomskiego (Tomasz Kot). Jego kontakt z żoną, Janką (Karolina Gruszka), od kilku miesięcy ogranicza się do kłótni przez telefon i wstydliwego odwracania wzroku, gdy przypadkiem się ze sobą mijają. Po domu kręcą się jeszcze dwie córki, ciągle wymagające uwagi i opieki. Ojcowskie zaangażowanie zazwyczaj kończy się jednak na chłodnym: "zrobiłaś zadanie z matmy?". Maciejowi udała się zawodowa kariera i pnie się do góry w firmowej hierarchii. Wszystkie oszczędności jednak szlag trafił, gdy Janka zapragnęła napisać książkę i pojawiły się niespodziewane duże wydatki. Dobrze już było. Teraz nadciąga katastrofa, wywracająca życie do  góry nogami. Romans, patologiczna wieś, gdzieś na odciętych od świata Mazurach. Nieszczęśliwy drogowy wypadek? Zabójstwo? Samobójstwo? Dzieci już nigdy nie przytulą się do kochającej matki. Nie oczekujcie jednak od "Wyrwy" wytrawnego dreszczowca. To kryminał, ale przy okazji. Ponad wszystko kino o mentalnym załamaniu, prowadzącej na manowce emocjonalnej porywczości i destrukcyjnych ucieczkach od wymagających reakcji problemów. 

Na taki ruch zdecydował się oczywiście Maciej, oddalając się od żony i dzieci. Janka, zmęczona biernością męża, oddaje się marzeniu o literackim sukcesie i odwzajemnia uczucie do Kamila (Grzegorz Damięcki). To kolejny uciekinier: skutecznie przepijający owocną karierę aktor, ukrywający się w mazurskiej samotni. Reżyser wyraziście rysuje portrety kolejnych bohaterów, a brak psychologicznych niuansów wynagradza nadmiarem temperamentu. Czuły artysta, drętwy biznesman-korposzczur, pisarka-marzycielka czy lokalny bandzior (Konrad Eleryk) to postacie może już w kinie dobrze rozpoznane, ale Bartosz Konopka umiejętnie je sobą zderza. 

Na pierwszy plan reżyser wysuwa dynamiczną relację Macieja z Kamilem. Obaj, mąż i kochanek, muszą się dogadać i odkryć, jak doszło do śmierci Janki. Rozejm z konieczności. Przepracowanie traumy to zbyt ciężkie dla nich wyzwanie i jeszcze do tego nie dorośli. Natomiast gwałtowna, impulsywna zemsta wydaje się sensownym rozwiązaniem. Połączy ich ten sam żal, ten sam gniew, ta sama frustracja i niewłaściwie rozumiana sprawiedliwość. Oczywiście zanim solidarnie podadzą sobie łapy, wcześniej będą musieli konkretnie się nimi obłożyć. Wszystko i tak zostanie w "rodzinie".

Na ponury nastrój "Wyrwy" pracują zestawiane ze sobą pozornie różne lokalizacje. Sięgające chmur szklane biurowce Warszawy. Porządek i architektoniczny ład, przeźroczysta przestrzeń, transparentne wnętrza, a ludzie dwulicowi, podstępni i knujący. Wrażenie osaczenia i beznadziei wywołują mazurskie lasy oraz bezdroża, z obskurnym barem, gdzie kwitną interesy, interesiki i wyrównuje się rachunki. Pod okiem i za zgodą miejscowej policji. Zepsuta, skorumpowana prowincja i bezduszna, wysysające życie stolica. Witajcie w Polsce. Ekspresywny estetyczny klucz, ale brakuje "Wyrwie" oddechu i odcieni szarości. Kryminalna intryga sprawia przy tym wrażenie pretekstowej, brakuje jej szerszej środowiskowej wizji. Każda pojawiająca się postać to niestety istotny pionek w grze: kluczowy świadek, bezsprzeczny podejrzany czy ewidentny zdrajca. Kino gatunku od ścieżek na skróty zawsze woli ślepe uliczki.

"Wyrwa" proponuje jednak interesującą przeprawę przez mentalną zapaść tragicznie owdowiałego męża. Bartosz Konopka potrafi opowiadać o nieumiejętności lokowania uczuć, niezdolności mówienia prawdy, bolesnym trawieniu niszczących emocji i odbudowie zaufania. Maciej to postać fizycznie postawna, ale przy tym nieobecna i wycofana, przejęta, ale lękliwa. Tomasz Kot przekonująco oddaje jego powolną przemianę: nabierania determinacji, poczucia winy i kształtowania wrażliwości. Objawia się ona najmocniej w odtwarzaniu relacji z niechętnymi wobec niego córkami. Szereg złych decyzji i zaprzepaszczona przeszłość. Maciej już jej nie uratuje, nie naprawi. Pozostaje mu jednak bezsprzecznie najważniejsze zadanie. Z żywiciela rodziny w końcu musi stać się tatą. 

 

 

 „UKRYTY KLEJNOT”

2022 BERLINALE Srebrny Niedźwiedź - Nagroda Jury Natalia López

 

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser- Natalia López

Scenariusz - Natalia López

Zdjęcia - Adrian Durazo

Muzyka - Santiago Pedroncini

Montaż - Natalia López, Miguel Schverdfinger, Omar Guzman

Scenografia -Angela Leyton

Kostiumy - Mary Ann Smith

Nailea Norvind - Isabel

Antonia Olivares - Maria

Aida Roa - Torta

Juan Daniel Garcia Treviño - Adan

Mónica Poggio

Ramón Nakash - Gabriel

Sherlyn Zavala - Valeria

 

O FILMIE:

W trakcie postępowania rozwodowego Maria wraz z dziećmi przenosi się do starej rodzinnej posiadłości na meksykańskiej wsi. Na miejscu dowiaduje się, że w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła siostra gospodyni Maríi. Kiedy bohaterka oferuje swoją pomoc, między kobietami zawiązuje się bliska więź. Przeszukania okolicy nic jednak nie dają, podobnie jak wizyty na lokalnym komisariacie. W sprawę zaangażowana zostaje miejscowa komendantka policji Roberta. Ma ona na głowie własne problemy, próbując odciągnąć syna od interesów z przestępczym podziemiem. Losy trzech kobiet, połączonych tajemniczą sprawą, coraz mocniej splatają się ze sobą w świecie pełnym przemocy, niejasnych wzajemnych zależności i sugestywnego milczenia.

 

Niektóre przysłowia wydają się żartem. W dodatku żartem niesmacznym, bulwersującym nawet dla wielbicieli czarnego humoru. Powstałe jako mądrość ludowa w zestawieniu z konkretną sytuacją potrafią wykoleić się w zderzeniu z rzeczywistością. Milczenie jest złotem  –  mówi się nie raz i nie dwa, mądrze kiwając przy tym głową, upewniając samego siebie o słuszności tego stwierdzenia. Ukryty klejnot  –  fabularny debiut Natalii López Gallardo  –  rozprawia się z tą prawdą bezkompromisowo, nie odmawiając mu słuszności, lecz dokładając do niego refleksję, że złoto nie zawsze jest tym kruszcem, o który należy się starać i walczyć. Ukryty klejnot to przypominający wernisaż film, który ogląda się uważnie, w napięciu czekając na dalszy ciąg historii, którą opowiadają kolejne obrazy  –  niekoniecznie oprawione w złote ramy. 

Isabel spędza czas z dziećmi w meksykańskiej posiadłości, bez męża, z którym związek burzliwie się rozpadł. Na tle pozostałych mieszkańców Isabel i jej dzieci wydają się osobami uprzywilejowanymi, pochodzącymi z innej klasy społecznej  –  i zapewne tak właśnie jest. To nie oni sprzątają u kogoś, lecz ktoś przychodzi zrobić za pieniądze porządek w ich domu. Tym kimś jest Maria  –  cicha, dobroduszna kobieta, która ma na głowie niejedno zmartwienie. Największym z nich jest zaginięcie siostry, po której nie pozostał żaden ślad. Podobno bił ją jej partner, taksówkarz, ale czy w tej milczącej, godzącej się w beznadziei z przemocą i wizją gorszego jutra społeczności cokolwiek to zmienia? Czy ten fakt kogokolwiek interesuje? Tutaj każdy ma swoje strachy i swoje zmartwienia, które dzień za dniem z przerażającą dla widza rutyną zamiata pod dywan. 

Widz pragnie punktu zaczepienia – dobra, nadziei. Kolejne obrazy przynoszą jednak coraz więcej niepewności, coraz więcej lęku i zła. Z urywanych scen, nie zawsze do końca zrozumiałych, dociera do nas ogrom przemocy, w jakiej się tu żyje. Kartele, gangi, złodzieje, mordercy  –  to oni żądzą i trzęsą tym światem, mając w rękawie najniebezpieczniejszego Asa, o którym nie wiedzieć może tylko ktoś przyjezdny. Ktoś taki jak Isabel. A jest nim fakt, że w zasadzie cała społeczność uwikłana jest, pod przymusem większym lub mniejszym, w nielegalne działania, które w najgorszym przypadku (niebędącym tu rzadkością) prowadzą do czyjejś śmierci. To dlatego tyle jest zaginięć, dlatego ciągle prowadzone są jakieś poszukiwania. I również dlatego nie ma tu szczęśliwych zakończeń, ponieważ znaleźć można tylko zwłoki  –  przy odrobinie szczęścia zawinięte w dywan, gotowe do identyfikacji, w innym przypadku zwęglone i poczerniałe, dokładnie tak jak losy mieszkańców. Widz tego zaczepienia, tego punktu całkowitego dobra nie dostaje  –  ani w osobie ciepłej Marii, ani miejscowej policjantki, która również nie ma sił na to, aby odmienić cokolwiek. 

Jedna z pierwszych scen, z niewidomą kobietą, nabiera symbolicznego, niebagatelnego znaczenia, kiedy film już się kończy. Bo ta ślepota, której Juanita nie wybrała, stała się udziałem całej społeczności, z tym że jej członkowie w którymś momencie musieli dać na nią przyzwolenie. Tutaj wszyscy coś wiedzą, wszyscy się spotykają i żyją tak, jakby nic się nie działo. Zupełnie jak tutaj w utworze DoDekafonia (Strachy na Lachy):

Gdy staniemy znów przed sobą

Przypadkowo nagobiali

Jak niemowa z niewidomym

Krótko tak będziemy stali.

Właśnie tak wygląda świat Ukrytego klejnotu  –  niewidomi spotykają się z niemowami, prowadząc wątpliwe moralnie życie, podczas gdy obok ktoś płonie żywcem, a ktoś inny wije się związany we własnym moczu, mając zasłonięte oczy i zakneblowane usta (tak jakby w tej społeczności było to w ogóle potrzebne). O ile jednak możemy mówić o wątpliwej moralności, o tyle ocena tych ludzi i tego, czego nie robią, nie należy już do nas. To nie my bowiem żyjemy w ciągłym strachu, nie my drżymy o naszych bliskich dzień po dniu, minuta po minucie. W świecie Gallardo nie ma miejsca ani na nadzieję, ani na jakiekolwiek poruszenia, choćby iskierkę buntu. Nie będzie żadnych zrywów, żadnej walki dobra ze złem. 

Wizualnie natomiast Ukryty klejnot działa na widza wyjątkowo intensywnie, jakby w kontrze do tej powierzchownej stagnacji, w jakiej żyją ludzie z ekranu. Długie ujęcia, jakimi jesteśmy raczeni, pozornie nieruchome, podkreślają bezruch, w jakim utknęli tutejsi, przypominając, że ruch w którąkolwiek ze stron skończyłby się zapewne tragicznie. Kamera niejednokrotnie omija twarze bohaterów, skupiając się na ich nogach, rękach, ukazując ich talerze lub wręcz pomieszczenie za ścianą, podczas gdy my nadal słyszymy ich rozmowy, westchnienia lub lament. Ich nieobecność, wymazywanie siebie z biegu zdarzeń, jest zatem uplastycznione. Gallardo nie popada jednak w wytłuszczanie tego, co pragnie przekazać  –  absolutnie nie. Sęk w tym, że Ukryty klejnot został tak skonstruowany, że to obraz, a nie fabuła sama w sobie, odgrywa tu nadrzędną rolę  –  te długie, nieruchome ujęcia, te krótkie, pozornie niemające znaczenia lub niezwiązane ze sobą sceny. Te spojrzenia od tyłu na ważną w tym momencie dla opowieści postać, te doskonale słyszalne chlupotania wody, ten książkowy spokój, jaki wyłania się z dźwięków typowych dla spokojnego, letniego wieczoru  –  tej ciszy, nie-ciszy rodzącej się z brzęczenia owadów i niemal słyszalnego zachodu słońca. Jeśli więc Natalia López Gallardo pragnęła stworzyć opowieść uderzającą już samą stroną wizualną  –   udało jej się to. Jeśli fabułą chciała dodać obrazom wymowy  –  również spełniła to założenie.

Niewiele jest tu aktorstwa w takim rozumieniu, w jakim lubimy oceniać aktorów i przyznawać im za to nagrody. Tak wiele tu milczenia, tak wiele bezruchu, tak wiele ujęć omijających twarze. A jednak Nailea Norvind jako Isabel i Antonia Olivares jako Maria (której łzy wzbierające w oczach, kiedy odpowiada jednocześnie, że u niej wszystko w porządku, są swoistą opowieścią w opowieści), a także Aida Roa w roli policjantki radzą sobie  z tym trudnym zadaniem bardzo dobrze, ukazując nam kobiety silne, lecz postawione pod ścianą, o którą mogą się już jedynie oprzeć, zwieszając głowę w akcie bezsilności. Znamienne jest zresztą, że to właśnie z perspektywy kobiet obserwujemy w gruncie rzeczy tę straumatyzowaną i zastraszoną społeczność, która nosi w sobie równe znamiona bycia zarówno winnym, jak i ofiarą. 

Ukryty klejnot nie jest łatwym filmem  –  ani w aspekcie fabularnym, ani przez wzgląd na formę, w jakiej została opowiedziana ta historia meksykańskiej wioski. Trzeba być przygotowanym na spotkanie nie tylko ze slow cinema, ale także na nietypową narrację, na brak dosłowności, a przede wszystkim na niełatwą opowieść o niełatwym życiu w cieniu strachu i przestępstw tak częstych, że stają się po prostu kolejnym ogniwem codziennej rutyny. To trudna w odbiorze opowieść o milczeniu, o ślepocie, o braku działania i o odwracaniu głowy. O zmowie milczenia, którą i poniekąd rozumiemy, i nie chcemy zrozumieć. Nie ma tu superbohaterów, nie ma tych, którzy poświęcają się dla większego dobra. Każdy chce po prostu żyć, przeżyć, dożyć  –   zastanawiając się co najwyżej (jak filmowa, bezimienna staruszka), w jakim miejscu zastanie nas śmierć  –   choćby dźwigając bagaż moralny tak ciężki, że któregoś dnia po prostu się spod niego nie podniesiemy. Ukryty klejnot nie jest jednak lekcją, lecz opowieścią. Opowieścią o milczeniu i ciszy, choć pełno w niej dźwięków. Opowieścią o ślepocie, choć seans przypomina wyjście na wernisaż, podczas którego z czasem obrazy zaczynają się ruszać.

Sylwia Sekret – GŁOS KULTURY



 

„APOKAWIXA”

2022 Złote Lwy

Złoty Pazur - Konkurs Inne Spojrzenie

najlepszy film konkursu Xawery Żuławski

Nagrody Indywidualne - Najlepszy debiut aktorski

Marta Stalmierska także za:  Johnny

Nagroda Specjalna - Nagroda Organizatorów Festiwali i Przeglądów Filmu Polskiego za Granicą Xawery Żuławski

 

  

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Xawery Żuławski

Scenariusz - Xawery Żuławski,

Krzysztof Bernaś, Maciej Kazula

Zdjęcia - Marian Prokop

Muzyka - Jan Komar,

Mikołaj Majkusiak

Montaż - Wojciech Włodarski

Scenografia - Marta Skajnowska

Kostiumy - Anna Englert

Mikołaj Kubacki - Kamil

Waleria Gorobets - Aga

Natalia Pitry - "Mycha"

Alicja Wieniawa-Narkiewicz -  Tola

Mariusz Urbaniec - Mario

Aleksander Kaleta - Max

Marta Stalmierska - Jagna

Monika Mikołajczak - Luiza

O FILMIE:

Maturzysta Kamil organizuje melanż życia w nadmorskiej posiadłości swego ojca, milionera. Na imprezę przybywa grono jego znajomych, podobnie jak on chcących wyszaleć się po lockdownie spowodowanym pandemią. Z początku wszystko idzie dobrze: młodzi ludzie korzystają z uroków plaży, piją, tańczą, uprawiają seks, przeżywają uczuciowe uniesienia i rozterki. Tylko natura wysyła niepokojące sygnały: mnożą się dziwne zakażenia, stężenie sinic w Bałtyku przybiera duże rozmiary. Z biegiem czasu zabawa wymyka się spod kontroli. Nie to jednak będzie najgorsze. To pierwszy polski film o zombie, będący po trosze horrorem, ale w głównej mierze wizjonerskim obrazem obyczajowym, z odniesieniami do ekologii i sporą dawką humoru. "Jest to film rozrywkowy, psychodeliczno-przygodowy, o młodych, ale nie tylko dla młodych" powiedział reżyser "Apokawixy" Xawery Żuławski.

“Gdzie się podziały tamte prywatki?”. To pytanie należy skierować do kina po transformacji ustrojowej, które porzuciło bankiety, dancingi na rzecz obdrapanych barów z odchodzącą od ścian boazerią, zmrożonej substancji wartej 40 procent i koszmarnego diskdżokeja puszczającego na zapętleniu te same, radiowe hity (najczęściej spod znaku retro – albo Krystyna Prońko i “Małe tęsknoty” albo Anna Jantar i “Nic nie może przecież wiecznie trwać”). Na próżno szukać rozrywek pokroju mieszkalnej melanżowni z “Dzięcioła” Jerzego Gruzy, karnawałowego szału “Jowity” Morgensterna czy jazzowych pląsów z wajdowskich “Niewinnych czarodziei”. Co najwyżej dostawaliśmy okazjonalne koncerty (jak w “Bratach” gdzie sygnał S.O.S. wysyłały Syny) bądź techno w warszawskich klubach (często przedstawione jako nihilistyczna utopia). Kiedy jednak imprezy się pojawiały, mało kto potrafił się z nich cieszyć; impreza w naszym kinie ma smucić oraz izolować główną postać od szczęśliwego ogółu. 

“Apokawixa” Xawerego Żuławskiego, reklamowana jako pierwszy rodzimy film o zombie, jest także pierwszym (od dawna) rodzimym, kinowym filmem o imprezie. To ona będzie bowiem osią filmu – do dwóch aut wypełnionych alkoholem i psychodelikami pakują się świeżo upieczeni maturzyści w galowych strojach, jadą nad morze by świętować wejście w dorosłość, jednocześnie nie poświęcając się w pełni dojrzałości. To zawieszenie między widmem rachunków, podatków, odpowiedzialności, a potrzebą bliskości, radości, wolności staje się dla bohaterów i bohaterek główną rysą narracyjną. Kamil, gospodarz imprezy, syn potentata finansowego – skądinąd odpowiedzialnego za niechybnie nadchodzącą z zatrutej wody epidemię zombie – tworzy imprezę przerośniętą, gargantuiczną, gdzie wszystko jest najlepsze, najdroższe, a także (dla nas) nieosiągalne. Świadomie bądź nie, Żuławski podejmuje istotny aspekt licealnego dojrzewania; coraz bardziej odczuwalne rozwarstwienie klasowe między rówieśnikami. 

Proces uświadamiania sobie owych dysproporcji stanowił zresztą jeden z budulców mojego patrzenia na świat. W przypadku licealnego “ja”, im częściej wychodziłem na miasto czy do innych osób, tym bardziej odczuwalna była dystynkcja, w sposób najbardziej dosłowny, różne możliwości finansowe. U Żuławskiego ta różnorodność ukazana jest w pierwszych kilkunastu minutach; główny bohater wita ojca na tarasie gdy ten ląduje swoim helikopterem, a inni muszą dorabiać na własne potrzeby w różne sposoby – chociażby na internetowych kamerkach. Podobnie kamera Mariana Prokopa, w sposób absolutnie nienachalny, ukazuje z jednej strony przytłaczającą pustkę willi Kamila, szybko zestawiając ją z zauważalną – dzięki kontrastowi – ciasnotą mieszkania Mychy. Reżyser nie popada jednak w skrajność; każda z szkicowanych przez niego postaci została naznaczona przez los: trauma po stracie matki, zwątpienie w moc aktywistycznego działania, niemożność spełnienia w miłości, złe relacje rodzinne. Wszyscy mają kilka stempli, które w sposób dosadny stawiane są już w pierwszych scenach. Naszym zadaniem jest szybko je dostrzec, by później rozwój (a właściwie jego brak) postaci, niemożliwy przy tak grubych konturach, nie stanowił dla nas już żadnego problemu. Parafrazując; nie o charakterologię tu chodzi a o zabawę. 

A zabawa należy do tych hucznych, których nie powstydziłoby się amerykańskie kino imprezowe. Nie potrzebne już zerkanie na “Projekt X” czy “Sąsiadów”, gdzie rzekoma młodzieńcza degrengolada rymowała się z boomerskim humorkiem. W “Apokawixie” mamy swój świat, ulepiony z bitu “Na szczycie” Grubsona, absolutnie znakomitego “Love Tonight”, bojówek kibicowskich, strażników miejskich, “Kanału” Wajdy i “Na srebrnym globie” Żuławskiego. Brzmi jak absolutnie losowy zbiór fragmentów naszego genotypu kulturalnego? Bo tak też jest – ale nikt się tym nie przejmuje. Nie mamy też do czynienia z typowym puszczaniem oka, które należy wyłapać, by docenić wiedzę osób tworzących dzieło – ot w strumieniu świadomości, można wybierać elementy środowisko nam bliższe (i cieszyć się podwójnie) albo po prostu, bez większej świadomości, doceniać odjechaną wizję serwowaną przez Żuławskiego. 

Twórczość reżysera składa się z dzieł, których się “nie dało”. Przed “Wojną polsko-ruską” zdawało się, że nie da się zaadaptować na potrzeby kina prozy Masłowskiej. Że jej język działa tylko na kartkach książki, wtedy gdy autorka słowotwórstwem uruchamia naszą imaginację. Jak pokazał jednak Żuławski – wystarczył znakomity casting w postaci Silnego Borysa Szyca, dystans do materiału źródłowego i da się wszystko. Podobny dystans zastosował wobec scenariusza swojego ojca, Andrzeja, tworząc “Mowę ptaków”; poszatkowany, artystowski, acz bardzo szczery twór zbudowany z emocji, różnorodnej poetyki i niesamowitej roli Sebastiana Fabijańskiego. Wreszcie przy “Apokawixie” wydawało się, że w Polsce nie może powstać dobry film o zombie – i choć nie wiem czy jest to dosłownie “dobry film o zombie”, to zdecydowanie jest to dobry film z zombie w tle. 

Rozróżnienie wynika z tego, że do zombie Żuławski wydaje się mieć pewien dystans. Z mojej perspektywy dystans konieczny do tego, by żywi-umarli mogli zadziałać na ekranie. Od czasów Romero, zwłaszcza poprzez ciągnący się w telewizyjną nieskończoność (która, jak się okazało, jest jednak skończona) “The Walking Dead”, sama idea gatunku zdaje się być na wyczerpaniu, a przede wszystkim, poprzez liczne pastisze, została już wyśmiana. Najbardziej przemawiają więc propozycje, które tematykę zombie traktują z przymrużeniem oka; czy to rodzima wizja, czy też japońskie “Jednym cięciem”, gdzie umarli okazują się być po prostu obsadą niezależnego kina grozy. W “Apokawixie” są stworami, które zamiast straszyć, mają nas bawić – nie tylko w postaci “wege-zombie”, ale we wszystkich odmianach i obsadowych rezurekcjach. 

“Apokawixa” zapisze się zresztą w historii kina nie tylko jako pierwszy polski film o zombie, ale także jako pierwszy film nagrodzony na festiwalu w Gdyni za casting. Tym większe jest osiągnięcie Marty Kowalskiej, że udało jej się połączyć nowe persony w rodzimym pejzażu aktorskim – świetnie zblazowanego Mikołaja Kubackiego, energetyczną Walerię Gorobets czy znakomicie ironiczną Natalię Pitry (wszystkie z powyższych ról można, korzystając z kalki językowej, nazwać star-making performance) – z wyrwanymi z klasycznych castingów aktorami perfekcyjnie nam znanymi: od Cezarego Pazury, który jako strażnik miejski Wacek w iście komediowy sposób ogrywa z Żuławskim kliszę “patetycznego wyznania głównego bohatera”, przez Tomasza Kota i Joannę Kurowską aż po Sebastiana Fabijańskiego. Fabijańskiego, który ponownie u reżysera gra swoją wielką rolę. W “Mowie ptaków” szarżował; bywał nieznośny w swych monologach, ale przez cały czas imponował tym jak bardzo można zawłaszczyć film dla siebie, zagarnąć cały ekran (pomagały w tym niewątpliwie zbliżenia na jego oczy), ukazać charyzmę, której wówczas nie byliśmy świadomi. W “Apokawixie” również szarżuje i również wygrywa film. Film Żuławskiego dzieli się na dwie części: pierwszą, gdy wątpimy czy wszystko co kuriozalne, nieśmieszne, miało takie być z założenia, czy to po prostu kolejny sztywny film gatunkowy nieświadomie popadający w autoparodię i drugą, gdy okazuje się, że wszystkie elementy składowe składają się na wielki, piękny chaos, który wyciąga nas z fotela i nie pozwala źle się bawić.

Na początku tekstu zastosowałem pewne rozróżnienie – “pierwszy (od dawna) kinowy film o imprezie”. Słowo “kinowy” pojawia się nieprzypadkowo, wciąż na Netflixie można obejrzeć “Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”, niewąptliwy film o imprezie, posługujący się gatunkami, bawiący się schematami. Tylko, że tam gdzie Żuławski pozwala sobie na luz, w filmie Belcla wszystko zdawało się wykalkulowane. Tam gdzie w “Apokawixie” impreza dudni aż tak, że pod fotelem kinowym nogi same wygrywają takt bitu Grubsona, we “Wszystkich przyjaciołach…” ani przez moment nie chcielibyśmy przekroczyć drzwi luksusowej willi, co najwyżej przyjmując rolę biernych widzów z ławki przed wejściem. I chyba takie kino gatunkowe wolę – to, które pozwala wierzyć, że wszyscy się dobrze bawili afirmując medium filmu, niż ten, w którym widać chłodną grę kliszami. 

Nie potrafię jednak jednej rzeczy “Apokawixie” wybaczyć. Po raz pierwszy, raz w Gdyni, a ostatnio powtarzając film w kinie, tak dosadnie zrozumiałem, że mój okres licealny jest już daleko za mną. A co za tym idzie odczułem pewną tęsknotę – za niewinnością, pierwszymi zakochaniami, zabawą, rozmowami, brakiem zobowiązań, nieświadomością goniących terminów w pracy. Ale jest szansa by z tego marazmu wszechobecnej dojrzałości się wygrzebać – pójść na “Apokawixę” trzeci raz i znów bardzo dobrze się bawić.

Maciej Kędziora – Filmawka.pl

  

  

Copyright © 2014; Dyskusyjny Klub Filmowy Powiększenie