Dyskusyjny Klub Filmowy Powiększenie

 

 

 

  

 

 

REPERTUAR DKF „POWIĘKSZENIE” KWIECIEŃ 2024 R.

 

Lp.

TYTUŁ

DATA

GODZ.

CZAS

1

„ANATOMIA UPADKU”

08.04.2024

19.00

150 MIN

2

„POWSTANIEC 1863”

15.04.2024

19.00

100 MIN

3

„SYTUACJA AWARYJNA”

22.04.2024

18.00

95 MIN

4

„STREFA INNTERESÓW”

22.04.2024

20.00

105 MIN

  

ANATOMIA UPADKU

2024 - OSCARY

Najlepszy scenariusz oryginalny Arthur Harari, Justine Triet

2023 - CANNES

Złota Palma - Najlepszy film Justine Triet

2023 - EUROPEJSKA AKADEMIA FILMOWA

Najlepszy europejski film roku David Thion, Justine Triet, Marie-Ange Luciani

Najlepsza europejska aktorka roku Sandra Hüller

Najlepszy europejski reżyser roku Justine Triet

Najlepszy europejski montażysta roku Laurent Sénéchal

Najlepszy europejski scenarzysta roku Arthur Harari, Justine Triet

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Justine Triet

Scenariusz - Justine Triet,                Arthur Harari

Zdjęcia - Simon Beaufils

Montaż - Laurent Sénéchal

Scenografia - Emmanuelle Duplay

Kostiumy - Isabelle Pannetier

Dźwięk - Olivier Goinard, Julien Sicart, Jeanne Delplancq, Fanny Martin

Sandra Hüller - Sandra Voyter

Swann Arlaud - Vincent Renzi

Milo Machado Graner - Daniel

Antoine Reinartz - Prokurator

Samuel Theis - Samuel Maleski

Jehnny Beth - Marge Berger

Saadia Bentaïeb - Nour Boudaoud

Camille Rutherford - Zoé Solidor

 

O FILMIE

Życie szczęśliwej rodziny we francuskich Alpach zostaje przerwane, gdy Samuel ginie w wyniku upadku. Skoczył sam, poślizgnął się czy może z balkonu wypchnęła go Sandra, żona i matka? Śledczym brakuje dowodów, w sprawie brakuje świadków. Na oczach opinii publicznej Sandra będzie musiała spowiadać się z najdrobniejszych i najintymniejszych szczegółów swojego małżeństwa, które mogą zaważyć o wyroku. Proces, który nurtuje wszystkich, toczy się również w głowach widzów, a pytanie jest oczywiste i brzmi: "Czy to zrobiła?".

 

Film opowiada historię, którą widzieliśmy w kinie milion razy – małżeństwo intelektualistów mieszka w domku pod Grenoble. Ich związek przeżywa poważny kryzys po wypadku, któremu uległ ich jedyny syn. W jego wyniku chłopak ma bardzo poważne problemy z widzeniem. Pewnego dnia Samuel, mąż Sandry, zostaje znaleziony martwy w okolicach domu – wygląda to na wypadek. Jednak Sandra (gra ją znana z Toniego Erdmanna Sandra Hüller) zostaje oskarżona o spowodowanie jego śmierci.

Zacznijmy od najważniejszego elementu Anatomii upadku. Jest nim Sandra Huller. O jej roli (nieco większej niż ta w Strefie interesów) można pisać długo i dużo. I tylko dobrze – rzadko się zdarza taka kreacja, która jest w stanie tak zdominować rozmowę o filmie i która ma decydujący wpływ na jego sukces lub jego brak. Huller gra bardzo uznaną, poczytną pisarkę. Jest kobietą sukcesu, której życie rozpada się najpierw przez wypadek syna, a teraz przez śmierć męża. Jednak Sandra pozostaje silną, wręcz momentami buńczuczną osobą, która wie, że chwila słabości mogłaby oznaczać przyznanie się do winy. A ona do czynu konsekwentnie się nie przyznaje, mimo że zaczynają wychodzić na jaw okoliczności coraz mocniej ją obciążające. To, w jak lekki, zaskakująco prosty sposób Huller buduje obraz swojej fascynującej, złożonej bohaterki, jest absolutnie unikalne. Nie ma w tej kreacji ani jednego momentu niepotrzebnego spojrzenia, nie ma ani chwili zbędnej szarży czy wybuchu emocji. Jest pełna kontrola nad swoim kunsztem, który najlepiej widać w jednej z najbardziej dewastujących scen nie tylko filmu, ale ostatnich lat w europejskim kinie. Sekwencja kłótni, którą można porównać do podobnej sceny w Historii małżeńskiej Noaha Baumbacha, to absolutne mistrzostwo świata. Ta kilkuminutowa wymiana zdań pokazuje całą prawdę o tej parze bohaterów, ujawniając mistrzostwo Justine Triet pod względem inscenizacyjnym i jej niemożliwe ucho do dialogów. Nie jest to bowiem rozmowa zwykłych ludzi, która mogłaby zakończyć się po trzech przekleństwach rzuconych z obydwu stron – tutaj mamy do czynienia z parą szalenie inteligentnych osób, z których jednak tylko jedna (Sandra) wie, jak boleśnie wbijać szpile i pokazać swoją przewagę. Tym też różni się pomysł Triet od koncepcji Baumbacha, w której bohaterowie byli sobie równi i potrafili skutecznie punktować swoje słabości. W Anatomy of a Fall jest ewidentny zwycięzca – Sandra, która bezwzględnie pokazuje swojemu mężowi, jak wielkim nieudacznikiem jest i jak nieudolnie szuka osoby, na którą dałoby się zrzucić odpowiedzialność za niepowodzenia. Sandra nie chce i nie może sobie na to pozwolić.

W tej jednej scenie, ale też w całej serii sekwencji sądowych, Huller buduje kolejne warstwy swojej bohaterki, tworząc postać, z którą paradoksalnie trudno się utożsamiać, ale nie sposób jej nie współczuć – jak to możliwe? Nie wiem, ale Huller to zrobiła i zdziwiłbym się, gdyby nie dostała za tę rolę nagrody aktorskiej. Może przy odpowiedniej dystrybucji filmu powalczy także o Oscara, bo rola jest tak wielka. Jedna z tych kreacji, o których chyba nigdy nie zapomnę! Justine Triet buduje całkowicie wiarygodny, sprawny dramat sądowy, z zarówno humorystycznymi, jak i bardzo dramatycznymi sekwencjami, które tylko windują ten świetny film na wyższy poziom. Nie zapomina też o kwestii relacji rodzinnych. Zostały one oparte w dużej mierze na kapitalnie poprowadzonym Milo Machado-Granerze, który gra młodego Daniela – wielkie odkrycie!

Anatomia upadku l to zaskakująco dobre kino gatunkowe, które dzięki jednej roli staje się gęste do granic arcydzieła. Mam wrażenie, że z powodu lekko przydługich ostatnich 20 minut, ta granica nie została przekroczona. Zupełnie nie obraziłbym się na Złotą Palmę dla Justine Triet, która obok Firebrand wyskoczyła w tegorocznym konkursie jak filip z konopi, dostarczając emocji, jakich nie dali mistrzowie – np. Ceylan, którego film jest przecież o godzinę dłuższy, ale też o jakieś trzy klasy gorszy.

Maciej Stasierski  - naEKRANIE

 

 

„POWSTANIEC 1863”

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Tadeusz Syka

Scenariusz - Tadeusz Syka

Zdjęcia - Bartek Cierlica

Muzyka - Atanas Valkov

Montaż - Mateusz Kiełbowicz

Scenografia - Katarzyna Olczak Jagoda Valkov, Joanna Walisiak-Jankowska, Maciej Stefański

Dźwięk - Michał Robaczewski Tomasz Dukszta

Sebastian Fabijański - Ksiądz generał

Stanisław Brzóska

Ksawery Szlenkier – Franciszek Wilczyński

Eryk Biedunkiewicz - Antek

Cezary Pazura - Książę Władimir Czerkasski

Olgierd Łukaszewicz - Biskup Szymański

Wiaczesław Boguszewski - Zachary Maniukin

Karolina Szymczak - Hrabina Konarzewska

Marcin Kwaśny - Lachowicz

O FILMIE

Rok 1920, chwilę przed bitwą warszawską. Jeden z obecnych w koszarach żołnierzy okazuje się weteranem powstania styczniowego i powraca wspomnieniami do niespokojnych czasów sprzed blisko 60 lat. Wtedy to wspólnie z księdzem Stanisławem Brzóską działał w konspiracji przeciwko Imperium Rosyjskiemu. W obliczu „branek” do carskiego wojna i kolejnych represji ze strony zaborcy rodzi się pomysł organizacji powstania. 22 stycznia 1863 roku, w dniu wybuchu narodowego zrywu, ksiądz Brzóska staje na czele oddziału, który przeprowadza zakończony sukcesem atak na rosyjski garnizon wojskowy. Duchowny zostaje mianowany oficerem i naczelnym kapelanem. Wkrótce tropem ks. Brzóski rusza płk. Manukin zwany „Katem Podlasia”, ale przez najbliższe dwa lata polski bohater pozostanie nieuchwytny siejąc popłoch wśród wojsk Imperium Rosyjskiego i dając polskiemu społeczeństwu nadzieję na wydostanie się spod carskiego zaboru.

Bohaterem "Powstańca" jest ksiądz generał Stanisław Brzóska, naczelny kapelan powstania w województwie podlaskim i naczelnik powiatu łukowskiego. Brzóskę poznajemy, gdy do kościoła, w którym właśnie odprawia mszę, wchodzą rosyjscy żołnierze. Wojskowi terroryzują wiernych w poszukiwaniu mężczyzn w wieku poborowym. Brzóska zgłasza się, by zastąpić swojego parafianina, ojca samotnie wychowującego syna. Dzięki interwencji biskupa ksiądz zostaje uwolniony, a następnie dołącza do powstania. 

Film skupia się wokół trzech zasadniczych problemów. Pierwszy to dylematy księdza Brzóski jako kapłana zaangażowanego w walkę. Bohater nie ma wątpliwości, że walka powstańców przeciw carskiej opresji jest sprawiedliwa, a jednocześnie ma problem z tym, by stosować przemoc, by strzelać i zabijać – do momentu aż zostanie do tego zmuszony.

Drugi to motyw osamotnienia powstańców. Walczący liczą na interwencję Francji lub Anglii, ta jednak nie nadchodzi. Polska zostaje skazana na bitwę, której sama nie jest w stanie wygrać. I tu pojawia się trzeci problem stawiany przez "Powstańca": sens powstańczego zrywu przeciw mocarstwu carów, który nie ma szans na wyzwolenie Polski ani nawet na zmniejszenie rosyjskiej opresji.

 


Twórcom filmu nie udaje się wygrać żadnego z tych trzech motywów. Dylematy księdza Brzóski brzmią zwyczajnie nieprzekonująco. Zwłaszcza że ilustrują je sceny, w których grający księdza Brzóskę Sebastian Fabijański stoi samotnie pośrodku zamglonego lasu z twarzą wykrzywioną od bólu. Być może reżyser wierzył, że to sekwencje o wizyjnym charakterze, niestety są głównie kiczowate. 

Nie wybrzmiewa też zupełnie dramatyzm losu powstańców. W sporze o powstanie film zajmuje jednoznaczne stanowisko: zryw przebudził naród, utrzymał narodowego ducha, umożliwiając odrodzenie Polski pół wieku później. Klamrę dla historii z 1863 roku stanowią sceny z wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, w których widzimy weterana powstania raz jeszcze gotowego walczyć o Polskę.

Jakub Majmurek - FILMWEB

 

„SYTUACJA AWARYJNA”

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Jiří Havelka

Scenariusz - David Dvorak,                  Jiří Havelka

Zdjęcia - Martin Štěpánek

Muzyka - Martin Hula

Montaż - Darina Moravcikova

Igor Chmela - Roman

Jana Plodková - Romana

Ctirad Götz - Łowca

Jenovéfa Boková - Kamila

Tereza Marecková - Sona

Beáta Mikusová - Sofie

Oliver Vyskočil - Petr

O FILMIE:

Jiřiego Havelki to - po świetnie przyjętych "Właścicielach" - kolejna zjadliwa satyra na czeskie przywary narodowe. U progu letniego weekendu grupka Czechów jedzie niewielkim, lokalnym pociągiem. Gdy wskutek awarii maszynista wysiada, niezabezpieczony pociąg rusza i zmierza w przeciwnym kierunku... Jak zareagują podróżni? 

 

Mit Medei jest głęboko zakorzeniony w europejskiej kulturze i nie przestaje fascynować kolejnych pokoleń twórców. Tragiczna historia córki Ajetesa rozkochanej w Jazonie, która porzucona przez herosa i skazana na wygnanie zabiła swoje dzieci, stawia niebywale trudne pytania natury moralnej i uniemożliwia pochopną ocenę bohaterki. W wersji filmowej starożytną opowieść starali się zinterpretować m.in. Pier Paolo Pasolini i Lars von Trier, a teraz dołącza do nich Alice Diop, utalentowana dokumentalistka o senegalskich korzeniach. Oglądając "Saint Omer", trudno jednak uwierzyć, że mamy do czynienia z jej pełnometrażowym debiutem fabularnym. Film wychowanej we Francji autorki uderza bowiem formalną dyscypliną i bezkompromisowością oraz wyróżnia się niekonwencjonalnym podejściem do formuły dramatu sądowego. Diop zadziwia też niebywałym wyczuciem, z jakim dotyka najbardziej mrocznych i przytłaczających stanów ludzkiej psychiki oraz problemów przekraczających znane nam granice etyczne.

Sprawa z „Sytuacją awaryjną” Jiří’ego Havelki wydaje się być pozornie oczywista. Na pierwszy rzut oka komedia wygląda wyłącznie na eskapistyczną. Ale jest to mylne wrażenie. Z początkowych napisów można wywnioskować, że historia wydarzyła się naprawdę: pasażerowie pewnego lokalnego pociągu w Czechach jechali 14 minut bez maszynisty. Natomiast Jiří Havelka jako cudotwórca wydłużył te 14 minut do prawie stu (cały film trwa 103 min). Nakręcił film gęsty od komicznych dialogów, wyrazistych kreacji aktorskich oraz przekonywujących emocjonalnie i psychologicznie konfliktów. Sytuację uwięzienia w przestarzałym pociągu przedstawił w formie parodii sytuacji bez wyjścia, gdyż katastrofa, której boją się pasażerowie, wcale nie musi nadejść.

Bohaterowie są świetnie scharakteryzowani. W grupie pasażerów są: skłócone małżeństwo, młoda matka o niezbyt dobrej reputacji, myśliwy o agenturalnej przeszłości, podejrzany seksualnie pracownik zakładu pogrzebowego, nastolatka przebrana za papugę. Jest też rezolutny chłopiec, w zasadzie geniusz w krótkich spodenkach, oraz pewna wdowa wioząca prochy męża, a także młodzi muzycy rockowi i weteran RAF-u. Popełniony przez maszynistę błąd sprawia, że pociąg zaczyna jechać sam, ale w odwrotnym kierunku.

Mężczyźni gdyby tylko wykazali się większą odwagą, szybko zaradziliby sytuacji, ale więzi ich strach, asekuranctwo i brak determinacji. Jest to zatem film o grupie społecznej, która nie odczytuje racjonalnie sytuacji, w jakiej się znalazła, i która nie potrafi porozumieć się ze sobą w celu rozwiązania jej (skąd my to znamy?). Mężczyźni szpanują, kobiety drwią z nich, a podstarzały myśliwy wierzy w to, że pociąg porwali arabscy terroryści, jedynie rezolutny chłopiec ma trzeźwy stosunek do sytuacji, ale nikt go nie słucha.

Sztuka absurdu

Czy pamiętacie takie słowo „absurd”? Było ono mocno nadużywane w okresie PRL. W Polsce komunistycznej wszystko było absurdem: kolejki w sklepach, buble na półkach, zła organizacja pracy, spóźniające się pociągi, niedorzeczne plany ekonomiczne. Słowo „absurd” trafiło do potocznego języka ze sztuk Mrożka, Różewicza, Gombrowicza via kabarety Olgi Lipińskiej i duetu Laskowik- Smoleń. Stałymi elementami wykreowanych przez wymienionych artystów światów były niemożność porozumiewania się i podejmowania sensownych decyzji, uwięzienie w dziwacznych pod względem społecznym i metafizycznym sytuacjach, rozmijanie się ideałów z rzeczywistością oraz samotność egzystencjalna, zaś na płaszczyźnie komunikacji z widownią artyści ci stosowali podteksty i podwójne kody. Sztuka absurdu była odpowiedzią na polskie rozdwojenie jaźni i na narodowego pecha: tkwiliśmy w komunie, której prawie większość społeczeństwa nie akceptowała, ale musieliśmy w niej żyć, bo wiadomo, zagrażała nam wpisana do konstytucji „przyjaźń” ze Związkiem Radzieckim.

Swój teatr absurdu mieli też Czesi (m.in. sztuki Vaclava Havla) i do tej tradycji nawiązuje Jiří Havelka (nawiązuje on też do hollywoodzkich parodii filmów katastroficznych). W jakim celu to robi? Aby wyśmiać swoich rodaków za ich egoizm i pozerstwo. Żaden z dorosłych bohaterów tej historii nie jest autentyczny. Wszyscy tylko odgrywają swoje role społeczne, tak jak instruktor jazdy, który popełnia blamaż za blamażem.

Reżyser zgrabnie manipuluje czasem, wydłużając go niemiłosiernie, i strachem przed tym, co może nadejść, ale ostatecznie nie nadchodzi. Bawi się przeciąganiem struny nonsensu, bawi się też wyciągając z cylindra coraz to nowe pomysły na urozmaicenie akcji. W efekcie historia jest celowo wyolbrzymiona i przeskalowana jak w teatrze absurdu, a jej zakończenie sprowadza się do całkowitego rozładowania komicznego napięcia. Tylko widzowie zastanawiają się, czy przypadkiem ten film nie jest o nich samych

Piotr Samolewicz - Online

 

 „STREFA INTERESÓW”

2024 - OSCAR

Najlepszy dźwięk Johnnie Burn, Tarn Willers

Najlepszy film międzynarodowy Jonathan Glazer

2023- CANNES

Grand Prix Festiwalu - Najlepszy film Jonathan Glazer

Nagroda Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej (FIPRESCI) - Nagroda konkursowa Jonathan Glazer

2023- EURPOPEJSKA NAGRODA FILMOWA 

Najlepszy europejski dźwiękowiec - Johnnie Burn, Tarn Willers

 

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Jonathan Glazer

Scenariusz - Jonathan Glazer

Zdjęcia - Łukasz Żal

Muzyka - Mica Levi

Montaż - Paul Watts

Scenografia - Chris Oddy

Kostiumy - Małgorzata Karpiuk

Dźwięk - Tarn Willers, Johnnie Burn, Oliver Vorderbruegge, Jim Ogden

Christian Friedel - Rudolf Höss

Sandra Hüller - Hedwig Höss

Johann Karthaus - Claus

Luis Noah Witte - Hans Höss

Nele Ahrensmeier - Inge-Birgit

Lilli Falk - Heidetraut

Anastazja Drobniak - Annagret Höss

Cecylia Pekala - Annagret Höss

Kalman Wilson - Annagret Höss

O FILMIE

1

2

3

Rudolf (Christian Friedel) wraz z żoną Hedwig (Sandra Hüller) oraz czwórką dzieci i psem mieszkają w przestronnym, pedantycznie czystym domu z wypielęgnowanym ogrodem i szklarnią. Celebrują rodzinne obiady, marzą o wakacjach w ukochanych Włoszech. W weekendy lubią popływać kajakami lub pospacerować po lesie z przyjaciółmi. Jednak zza ścian ich domu często dobiegają niepokojące odgłosy, a czasem rozpaczliwe krzyki, ponieważ Rudolf Höss jest komendantem obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.


Zaczyna się tam, gdzie kamera zagląda rzadko, czyli w całkowitej ciemności; w magmie fonii bez wizji, pośród stłumionych krzyków przechodzących w dziecięcy gwar, w końcu zamieniających się w śpiew nadrzecznej fauny. Nad wodą jest pomost, niedaleko łąka, a po drugiej stronie szosy – dwukondygnacyjny dom. W ogrodzie kwitnie bez, grządki pomidorów i sałaty wiodą pod mur zwieńczony drutem kolczastym. Ceglana ściana odgradza domostwo od obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Czasem rzeką płyną ludzkie kości. Po kąpieli trzeba wyszorować całe ciało. Do krwi.    

Twórczość Jonathana Glazera – twórcy tak różnych filmów jak "Sexy Beast" o angielskim gangsterze, którego na emeryturze w Hiszpanii dopada przeszłość, oraz "Pod skórą" o kosmitce zamieniającej mężczyzn w pulsującą biomasę – trudno otworzyć jakimś zgrabnym, krytyczno-filmowym wytrychem. Nawet tym, który zwykle pasuje do zamka wszelkich form hybrydowych, na przykład kina romansującego z wideo-artem. Podobnie, choć oczywiście w mikroskali, sprawa ma się z jego nowym filmem. "Strefę interesów" wypadałoby umieścić w tradycji filmów o Holokauście – gdzieś pomiędzy monumentalną elegią "Shoah" Claude'a Lanzmanna, zagarniającą największe pole społecznej świadomości "Listą Schindlera" Stevena Spielberga oraz intymną wyprawą do jądra ciemności z Pawłem Łozińskim w "Miejscu urodzenia". Wydaje się jednak dziełem na tyle osobnym, że najłatwiej mówić o nim przez zaprzeczenie. Na przykład jako o estetyczno-intelektualnym rewersie "Syna Szawła" László Nemesa. W tamtym filmie przeciskaliśmy się w tłumie ofiar, zawieszona na ramieniu palacza zwłok z Sonderkommando kamera zatrzymywała się przy każdym trybiku nazistowskiej maszyny śmierci. Tutaj mrużymy oczy, żeby przyjrzeć się oprawcom, kamera zachowuje dystans i podgląda rezydentów domu – komendanta obozu Rudolfa Hossa (Christian Friedel), jego żonę Hedwigę (znana z "Toniego Erdmanna" Sandra Huller), teściową, dwójkę dzieci i służbę na obozowej przepustce. 

Hoss jest prawdziwą postacią. Był komendantem w Oświęcimiu przez trzy lata. Unowocześniał krematoria, ergo – przyspieszał proces zamieniania ludobójstwa w ekonomiczną kalkulację. Glazer korzysta w swoim tekście z powieści zmarłego przed kilkoma dniami Martina Amisa, choć historię "zwyczajnego życia nazistów" koduje w sugestywniejszym niż Amis języku. O ile książka opowiadała o romansie oficera SS z żoną komendanta obozu, o tyle reżyser skupia się wyłącznie na rutynie małżeńskiego życia. Choć pisarz, w akcie niewątpliwej artystycznej odwagi, nasycił całość czarnym humorem, Glazer celuje w złoty środek pomiędzy laboratoryjnym chłodem a ledwie sygnalizowaną groteską. Hoss i jego żona przypominają bohaterów upiornej bukoliki. Ich codzienna egzystencja wydaje się zestrojona z rozkwitającą przyrodą. Zaś nuda jest doświadczeniem niemal epifanijnym. Małżeństwo spędza czas na rozmowach i zabawach z dziećmi, w ogrodzie i nad rzeką. On musi wyjechać, by zabijać Żydów jeszcze skuteczniej i na większą skalę, ale Ona nie chce opuszczać raju, w którym posadziła kwiaty. Konflikt rodem z melodramatu, choć film jest przecież horrorem. Źródłem egzystencjalnej grozy pozostaje sam kontekst – świadomość tego, że za murem dochodzi do największej zbrodni w dziejach ludzkości. 

Operator Łukasz Żal, kompozytorka Mica Levi oraz montażysta dźwięku Johnnie Burn budują kontrast w pełnej artystycznej symbiozie, choć metaforycznie sami znajdują się po dwóch stronach muru. Podczas gdy w statycznych kadrach, dalszych planach i długich ujęciach zaklęta jest prawda o idyllicznej codzienności bohaterów, Levi oraz Burn nadają prosto z dziewiątego kręgu. Horror wsącza się w nieskazitelną rzeczywistość w formie odległych krzyków, przytłumionych wystrzałów, ledwie słyszalnego furkotu przemysłowego pieca, "tąpnięć" sekcji dętej, mrożących krew w żyłach, atonalnych miniatur. W rękach Glazera to potężne narzędzia narracyjne. To dzięki nim zamienia wyprane przez popkulturę znaki w rodzaju wyprasowanego w kant esesmańskiego munduru, spaceru ulicą okupowanego miasta czy ognistej łuny nad obozem koncentracyjnym w świadectwa niewypowiedzianego terroru.  
Przyznam, że mielę w głowie pytanie o cel tej narracji. Ani to pierwsza opowieść o tym, że przeprowadzona na propagandowym froncie dehumanizacja Żydów pozwalała nazistom spać spokojnie. Ani też pierwszy film o Zagładzie prowadzący do konkluzji o banalności zła. Glazerowi nie zależy również na jakiegoś rodzaju artystycznej blasfemii w dyskursie o Holokauście i nie każe nam przyjmować optyki zbrodniarzy. Być może jednak nie ma to większego znaczenia. W swojej książce Amis opowiada o tym, że instynkt przetrwania jest w podręczniku nazistów naturalną antytezą honoru – już na poziomie czysto intelektualnym prowokuje to w czytelniku fizyczną reakcję obrzydzenia. Glazer nie operuje na tak wielkich abstrakcjach, zostawia je w sferze niedopowiedzenia i pewnie przez to "Strefa interesów" robi tak kolosalne wrażenie. To opowieść o prywatnym raju w środku cudzego piekła, historia o spełnionych oprawcach, z której pączkuje film o niewidzialnych ofiarach. Rzecz o lebensraum sprowadzonym do poziomu warunków socjalno-bytowych. 

Kontrapunktem dla wszystkich tych historii są sceny odbite w negatywie. Oto mała dziewczynka – i, co najciekawsze, ocalała z Zagłady rozmówczyni Glazera na etapie dokumentacyjnym –  ukrywa pośród żwiru owoce dla więźniów. Żadne z niej "światełko nadziei", raczej żywy dowód na to, że romantyzowanie aktów heroizmu uniemożliwia opowieść o beznamiętności aktów okrucieństwa. I chyba w tej konkluzji zawiera się prawdziwa groza "Strefy interesów". Tak jak po żadnej stronie muru nie czeka na nas ani zmieniająca coś wiedza, ani oczyszczające cokolwiek katharsis, tak i żaden film o Holokauście nie zbliży nas do prawdy o ludzkiej naturze. Lecz jakie znaczenie miałoby kino, gdyby nie próbowało? 

Michał Walkiewicz- FILMWEB

 

    

  

Copyright © 2014; Dyskusyjny Klub Filmowy Powiększenie